Saturday, April 4, 2015

Co zaskoczyło mnie w USA? 41 różnic między tym, co jest tu, a co w Polsce...

// I'm not going to translate this post right now so the only option for you to read it in English is to use a Google Translator by clicking HERE. I'll probably add my own translation some time soon. //



Hejka!

Witam w ten ciepły i słoneczny sobotni poranek. Tzn. właściwie w tym momencie jest godzina 10.48, ale to nic, to nic, jeszcze jest rano :-) Zwłaszcza dla mnie, bo dopiero zjadłam śniadanie. Temperatura niesamowicie skoczyła w górę wczoraj i było 36*C, czego kompletnie się nie spodziewałam i jako że nie sprawdziłam prognozy zanim wyszłam z domu, to smażyłam się w spodniach do kostek. Jak to Nathan powiedział: "jak jest zimno to piździ, a jak gorąco, to jest gorąco i nie ma nic pomiędzy". Dzisiaj jadę sobie do jakiegoś centrum handlowego w celu odświeżenia mojej garderoby, więc trzymajcie kciuki za powodzenie mojej misji.

W wersjach roboczych mam aż 18 postów, które czekają na swoją kolej. Ciężko, bo zazwyczaj z tygodnia na tydzień coś nowego wpada i nie wiem, kiedy to wszystko opublikuję. Tym razem zajrzałam tam, bo nie dzieje się aktualnie nic palącego, więc postanowiłam dodać coś innego. Także ten post dodaję z dwóch powodów... Pierwszy jest taki, że natykałam się na podobną tematykę w wielu miejscach w ostatnim czasie, więc pomyślałam, że dorzucę swoje własne trzy grosze do tematu i może znajdziecie coś jeszcze innego. Drugim powodem jest to, że tym razem chciałam dać coś, przy czym można się zrelaksować (oby!), zamiast czegoś głębokiego, jak to bywało ostatnimi czasy. Mam nadzieję, że Wam się spodoba i chętnie poczytam Wasze opinie czy też odpowiem na pytania, które Wam przyjdą do głowy. Zaznaczam jednocześnie, już chyba tradycyjnie, że wszystko to, co zawarte jest w tym poście, jest oparte na MOIM doświadczeniu ze Stanów w ciągu półtora roku mieszkania tu. Półtora roku to bardzo mało, ale jednocześnie wystarczająco, by coś tam opowiedzieć, według mnie.

Będzie długo, ale macie około tydzień na przeczytanie :-D

No to lecimy!  


01. Zakupy internetowe i dostawa w ciągu jednego dnia.
Czegokolwiek człowiek by sobie nie zamarzył - wszystko znajdzie się w sklepach internetowych. Tego typu zakupy są bardzo popularne i samochód kurierski zatrzymuje się codziennie pod każdym domem dostarczając jakieś paczki. Dostawa z np. Amazonu jest ekspresowa i w 90% przypadków moje zamówienia dostaję w ciągu 3 dni od ich złożenia; często następnego dnia. No chyba że coś idzie z Chin albo Europy, to wtedy trochę dłużej to trwa.

02. Podatki... Wszędzie podatki.
Jeśli ktoś wyliczy dokładną kwotę i wybierze produkty za dokładnie tyle, ile pieniędzy ma, to niestety się rozczaruje, bo podatek do wszystkiego doliczany jest dopiero przy kasie. Wyjątkiem u mnie w Georgii, o którym wiem, to H&M, gdzie przy kasie nie naliczają już żadnego podatku i ceny są dokładnie takie, jakie na metkach. Przynajmniej tak było w tych, które odwiedzałam.

03. Napiwki!
Wszędzie! Sprawa tak oczywista, że nikt z tym nie dyskutuje. 

04. Wszechobecna klimatyzacja.
W domach nie otwiera się okien w ogóle, bo wszędzie jest klima... Ogólnie jeśli chodzi o klimat tutaj u mnie, to nie wyobrażam sobie nie mieć klimatyzacji, bo zwyczajnie bym się usmażyła w lato. Czasami jednak dziwi mnie to, że gdy na zewnątrz jest raczej chłodno, to w restauracjach jest jeszcze zimniej i są takie, w których nawet pracownicy chodzą w kurtkach. 

05. Brak sosów do pizzy.
Jak niedawno w pizzerii zapytałam kelnera czy mógłby mi podać sos czosnkowy do pizzy, to spojrzał na mnie jak na idiotkę. Za każdym razem, gdy zamawia się pizzę z dostawą do domu, dostaje się ją bez sosów. Pamiętam z Polski, że jak zamawiałam pizzę, to ZAWSZE miałam dwa sosy - pomidorowy i czosnkowy. Nie zwracałam tu na to wcześniej uwagi, a jak w końcu zaczęłam sama brać sobie jakieś dodatki, to Nathan mi w końcu powiedział: jesteś pierwszą osobą w moim życiu, która bierze sosy do pizzy.

06. Pączki z bekonem, jajecznica z ziemniakami i słodkimi pancakesami z dżemem, itp.
Łączenie słonego ze słodkim... Nie dla mnie. Bardzo popularna sprawa tutaj, ale ja jakoś omijam. A fenomenu słodkiego pączka z lukrem, na którym leży bekon, to ja nigdy nie zrozumiem.

07. Wychodzenie do restauracji.
Wszyscy jadają na mieście. Nieważne czy bogaci, czy biedni - wszyscy wychodzą częściej niż raz w tygodniu. To jest chyba jedna z największych różnic, bo przez pierwsze pół roku w Stanach w restauracjach byłam częściej, niż przez 21 lat w Polsce. Faktem jest, że w dużej części miejsc ceny są bardzo przystępne.

08. Darmowa woda i darmowe dolewki napojów.
Pamiętam, że zaskoczyło mnie to, że pierwsze, co robią kelnerzy często jeszcze przed zamówieniem jedzenia, to podanie szklanki z wodą (i ogormną ilością lodu oczywiście). Woda jest zawsze za darmo i można pić tyle, ile się chce, bo co chwilę dolewają. Często inne napoje, jak np. czarna kawa czy herbata, również dolewane są za darmo.

09. LUDZIE!
Bardzo mili, wyluzowani, pomocni, szczerzy, nie spieszący się... Machają do siebie i mówią "hi, how are you?" nawet, jeśli nigdy wcześniej się nie widzieli. Chodzą po ulicach i sobie śpiewają, pracownicy w sklepach potańcują układając ubrania i nie ma tak, żeby ktoś myślał "co sobie inni pomyślą". Najważniejsze jest to, by czuć się dobrze i jak ma się ochotę pośpiewać, to się śpiewa i już. Uwielbiam to! Mam nadzieję, że kiedyś będę w stanie tak robić.

10. 8-pasmowa autostrada.
Wyobraźcie sobie mój stan, gdy po raz pierwszy jechałam 8 pasmową autostradą do Atlanty z milionem aut dookoła jadących z prędkością 80mph (~130km/h) z moim malutkim doświadczeniem, które zdobyłam w Polsce na kursie prawa jazdy (bo w Polsce jeździłam TYLKO na kursie, nie prowadziłam auta nigdy więcej aż do przylotu do Stanów). Prawie dostałam zawału ;-).

11. Wieczne poruszanie się autami.
Wszędzie są ogromne parkingi, zwłaszcza pod centrami handlowymi. Wiele takich miejsc to sklepy na zewnątrz i zazwyczaj jest tak, że ktoś zaparkuje pod jednym sklepem, a gdy chce przejść do drugiego kilka kroków dalej, to wsiada za kierownicę i prowadzi. Ja od daaawna zabieram Nathana na spacery. Oczywiście nie twierdzę, że wszyscy tacy są, no ale jest to bardzo częste.
Wiele osób twierdzi, że "Amerykanie są tacy leniwi, wiecznie tylko jeżdżą samochodem". No to prawda, że wiecznie jeżdżą samochodami, ale nie dlatego, że są leniwi, a dlatego, że tutaj jak się nie mieszka w centrum dużego miasta, to zwyczajnie nie ma możliwości żyć normalnie bez auta, bo wszędzie są ogromne odległości, a komunikacji miejskiej w większości tych mniejszych miast nie ma. Ja do najbliższego sklepu mam 7-8 minut autem, pod górkę i z górki, bez żadnych chodników dookoła... Nie wyobrażam sobie iść ze sklepu obładowana siatami przez godzinę i 20 minut... I tak jest wszędzie. 

12. Brak kolejek do lekarzy.
To jest jedna z tych rzeczy, którymi jestem zachwycona. Nieważne, do jakiego lekarza musiałabym iść - dzwonię i nie raz wizytę mam tego samego dnia, a jak nie, to i tak bardzo szybko. Tutaj nie ma tak, że ludzie chodzą do lekarzy z jakimiś głupotami. Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek dostał zwolnienie z pracy/ze szkoły "bo tak", jeśli nie ma jakiegoś konkretnego powodu. Nie widuje się tu starszych osób, które mają siłę wrzeszczeć i wykłócać się o miejsce siedzące z osobą, która ma 40*C, ale jest MŁODSZA, a nie mają siły kupić tabletek na gardło i nie zajmować miejsc tym, którzy naprawdę ich potrzebują (w ogóle nikt się tu nie wykłóca, bo nie musi)... Pamiętam, jak złamałam rękę w Warszawie kilka lat temu i pojechałam na ostry dyżur, to siedziałam w kolejce 5 godzin, bo przede mną byli ludzie z kaszlem i gorączką chociażby, bo nie mogli wziąć czegoś na zbicie temperatury i zostać w domu... Tutaj się tego nie zobaczy. Nie tak dawno temu Nate zawiózł mnie na ostry dyżur i od momentu wejścia do środka do chwili zobaczenia się z lekarzem minęło może 10 minut, w czasie których zdążyłam jeszcze wypełnić dokumenty. Ehh, tak, wywalam żale spowodowane złymi doświadczeniami w Polsce ;-). Mówiąc najprościej, podoba mi się to tutaj!

13. 4-way STOP
Czyli wszystkie auta się zatrzymują, a pierwsze rusza to, które zatrzymało się jako pierwsze. Jeśli dwa auta zatrzymają się w tym samym momencie, to pierwsze powinno jechać to, które jest po prawej stronie, ale zauważyłam, że tutaj jest to na zasadzie machnięcia drugiej osobie. Według mnie jest to bardzo prosta sprawa, do której łatwo się przyzwyczaić, chociaż ilość tych znaków STOP wszędzie nadal mnie zaskakuje.

14. Garderoby zamiast szaf.
Nawet w małych mieszkaniach są garderoby, czyli najzwyklejsze małe, większe lub w ogóle duże pomieszczenia z drzwiami. Bardzo mi się to podoba.

15. Reklamacje, wymiana towarów.
Gdy zepsuł mi się laptop, poszłam do sklepu, w którym go kupiłam i zgłosiłam to. W ciągu 15 minut dostałam całkiem nowego laptopa i nikt nawet nie sprawdził, co stało się ze starym. Dodatkowo, w ramach przeprosin dostałam kupon ze zniżką do owego sklepu. Nie miałam nawet rachunku za niego, ale wystarczyło, że miałam kartę, którą płaciłam.
Kiedy zamówiłam płytę na Amazonie i przypadkiem dostałam zamówienie innej osoby zamiast mojego, a na stronie www pokazywało mi, że moja płyta została dostarczona, weszłam w my orders i kliknęłam replace order. Dostałam więc nową płytę, bez żadnego wyjaśnienia dlaczego i po co, a Amazon wysłał to nawet poleconym na ich koszt.
I tak dalej, i tak dalej...

16. Kultura jazdy autem... albo jej brak.
Z jednej strony ludzie nie patrzą w okna, gdy zmieniają pasy, więc nie raz są sytuacje, kiedy ktoś wjeżdża prosto na mnie i zdarzają się momenty, kiedy nie za bardzo mam gdzie uciec; z drugiej strony jak ktoś chce zmienić pas w ostatnim momencie albo w mega zatłoczonym miejscu, to zawsze ktoś go wpuści... Nie ogarniesz.
Czasami mam wrażenie, że ludzie są nawet ZBYT kulturalni. Na przykład często machają innym udzielając im pierwszeństwa, gdy tak naprawdę to oni powinni mieć pierwszeństwo. Nie przepadam za tym.
No i to też jest tak, przynajmniej u mnie, że jak na autostradzie jest ograniczenie prędkości do załóżmy 70mph (~113km/h), to większość będzie jechała max 85mph (chociaż zdarzają się też i tacy chojracy, co pojadą setką, wiadomo). Jak jest ograniczenie do 55mph, to większość jedzie 65mph, a policja zatrzyma dopiero wtedy, gdy pojedzie się 70... Nie mówię, że wszyscy tak robią i są oczywiście ludzie, którzy przestrzegają prędkości, natomiast tacy są zazwyczaj wymijani. Jeśli natomiast chodzi o prędkości na osiedlach (zazwyczaj max to 25mph), w centrach miast czy mniejszych miejscowości (zazwyczaj 45mph, czyli ok. 70km/h), to ograniczenie jest przestrzegane.

17. Niezwracanie uwagi na pieszych!
W związku z tym, że mało kto tu spaceruje, piesi mają naprawdę ciężki czas, gdy chcą przejść na drugą stronę ulicy... Naprawdę ciężki.

18. Ogromne amerykańskie flagi... WSZĘDZIE.
Na wypadek, gdyby ktoś zapomniał w jakim kraju jest ;-). Czasami flagi powiewają przed domami i zazwyczaj w takich sytuacjach jest to znak, że w danym domu mieszka ktoś, kto ma coś wspólnego z wojskiem.

19. Ogromny wybór w ogromnych supermarketach.
Markety są naprawdę duże i w sumie jeśli chodzi o to, co ja widziałam, to takie małe sklepy są tylko na stacjach benzynowych. No i w tych dużych sklepach znaleźć można wszystko, czego tylko dusza zapragnie. A najlepsze jest to, że jak jednak czegoś nie ma, to warto pogadać z managerem i po jakimś czasie znaleźć to, o co się poprosiło!

20. Marnowanie foliowych siatek na zakupy!
Tego to nie ogarniam kompletnie... Mam w koszyku pięć produktów i pracownik pakuje mi je w cztery różne torebki. Gdy mówię, że dziękuję i spakuję sobie sama, to słyszę pytanie "jest pani pewna?" albo tekst "oj, dziękuję pani bardzo za pomoc!" Za pomoc? Spakowałam swoje własne zakupy...

21. Gotowe żarcie.
WSZYSTKO, czego tylko byście zapragnęli. Naprawdę wszystko. Ogromne lodówki z milionem różnych mrożonych gotowców.

22. Kupony na wszystko i spore promocje.
Nie zdarza się tak, żebym wyszła z jakiegokolwiek sklepu bez chociaż jednego kuponu na następne zakupy. Jak nie "drugi produkt za 50%" to "zniżka -$20" albo "darmowe majtki bez żadnych zakupów z kolekcji o wartości poniżej $17" i tak dalej, i tak dalej... WSZĘDZIE! Poza tym jak się robi zakupy, to czasami fajnie wejść w Google i poszukać kuponów, które później można użyć. I to nie tylko w sklepach z ciuchami, ale też w zwykłych spożywczych i w ogóle. Poza tym, tutaj jak są wyprzedaże, to są takie naprawdę spore, a nie to, co w Polsce, że przenią spodnie ze 170zł na 159 ;-P.
Często też do skrzynki wrzucane są gazetki przepełnione kuponami do przeróżnych miejsc. Ostatnio jedna kobieta w sklepie spożywczym miała rachunek na $320, a po odliczeniu wszystkich kuponów zapłaciła zaledwie $3!!!!
No i ja niedawno też pojechałam do sklepu po ramki na zdjęcia  i wyszło mi ok. $150, z czego miałam kartę do tego sklepu na $100, a później dostałam jeszcze zniżkę -20% za założenie karty lojalnościowej (takie karty są tu niesamowicie popularne i naprawdę warto je mieć), po czym dostałam kolejną zniżkę, ale w sumie już nie wiem dlaczego ;-) i ceną końcową było $13.

23. Cashback.
Gdy płaci się kartą za jakiekolwiek produkty, odpowiada się również na pytanie "do you want cashback?", czyli że jak się odpowie "yes", to później wybiera się ile i dostaje się gotówkę, która zostaje odliczona z naszego konta oczywiście. Bardzo wygodna opcja!

24. Tzw. small talks z przypadkowymi ludźmi.
Hi, such a nice day, isn't it? 
You have a beautiful hair!
How are you doing today?
Are you a model?
Hey, I heard your accent, where are you from?
Oh, my husband is so picky! 
I need to start jogging!
Where did you get this dress?
Do you have a boyfriend?
I wiele, wiele więcej... Szczere komplementy udzielane od obcych ludzi bez najmniejszego problemu; bardzo podoba mi się takie otwarcie! No i jak się stoi obok kogoś pod sklepem na przykład, to nie ma szans, by nie zamienić z tą osobą chociaż słowa. Nie ma takiej dziwnej zazdrości i zawiści tutaj. No w Polsce to jest jednak inaczej...

25. Ubieranie się w to, co się komu podoba!
Pierwszy przykład, który zawsze przychodzi mi do głowy - piżamia w supermarketach! Po co się przebierać, skoro jedzie się tylko po jedzenie i wraca do domu, nie? Niedawno widziałam hit - kobieta w szlafroku i kapciach! Nie wiem, co miała pod spodem ;-). Trochę mnie to rozbawiło, ale z drugiej strony powiem Wam, że niesamowicie podoba mi się takie poczucie wolności i to poczucie komfortu. Ale nawet nie tylko o to chodzi, ale też ogólnie o styl. Nie widziałam nie wiadomo jakich cudów, ale chodzi mi tu o takie nieocenianie innych, co było na porządku dziennym w moim życiu w Polsce. Na przykład, bardzo wysokie dziewczyny chodzą w wysokich szpilkach; grubsze kobiety zakładają bardzo skąpe ciuchy i nawet, jak innym się to nie podoba, to nikt nie patrzy się na nikogo z pogardą. Mnie też już coraz mniej obchodzi to, co inni myślą o tym, jak wyglądam i nie spodziewałam się, że tak szybko mi ta zmiana przyjdzie.

26. Zwierzęta wszędzie.
Zające, sarny, wiewiórki, jelenie, szopy, skunksy, kojoty... i wiele więcej. Wszędzie, non stop. Wieczorami trzeba mieć oczy dookoła głowy, bo często zdarza się, że zwierzaki wylatują przed koła i koniec. Dlatego też mało kto ma jakiekolwiek kwiaty przed domami... Bo wszystko zjadłyby jelenie. A jak kojoty wyją do księżyca od czasu do czasu, to spać nie mogę.

27. Wysyłanie WSZYSTKIEGO pocztą.
Czeki, pieniądze, ważne dokumenty z prywatnymi informacjami... Nieważne co, ludzie ufają poczcie!
W temacie poczty jeszcze to fajne jest to, że wszystko da się załatwić u jednej osoby. Jeśli np. macie rachunek do zapłacenia, list do wysłania i odebranie awizo za jednym razem, to wszystko załatwiacie u jednej osoby, a nie musicie mieć trzech numerków do trzech różnych okienek. Łatwo, szybko i przyjemnie.

28. Brak chodników.
No... Tak. Co tu więcej mówić? Raz poszłam na spacer, to auta zatrzymywały się co minutę i ludzie pytali czy wszystko okej. 

29. Dostarczanie paczek przez firmy kurierskie i pocztę.
Czyli zostawianie ich pod głównymi lub tylnymi drzwiami na pastwę losu. W sumie to nikt tu tego nie kradnie, bo inaczej to by się zmieniło raczej. A jak pada, to wkładają paczki w specjalne nieprzemakające worki, żeby nic się nie zniszczyło. I u mnie nie rzucają nimi (przynajmniej nie widziałam), tylko kładą ostrożnie na ziemi.

30. Świętowanie zakończenia szkoły średniej.
Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak ludzie tutaj to świętują! U nas to mam wrażenie, że absolwent wraca do domu i dostaje gratulacje albo i nawet nie, a tutaj wyprawiane są imprezy na zakończenie szkoły. Poza tym, jeśli np. w moim neighborhood jest jakiś absolwent szkoły średniej, to przy wjeździe na tablicy z nazwą mojego "osiedla" (kurde, ja nie wiem, jak to tłumaczyć, sorry) wisi wielki plakat z nazwą szkoły, gratulacjami i listą nazwisk absolwentów, którzy mieszkają w danym miejscu. Wiele rodzin pod swoim domem ma również tablice z nazwiskiem własnego dziecka i z informacją o ukończeniu szkoły. Wszyscy są z tego naprawdę dumni! 

31. Słodka herbata i inne produkty typu "southern". 
Wystarczy, że użyję jednego słowa - SŁODKO! Raz spróbowałam słodkiej herbaty i pożałowałam. Poza tym - tłusto i dużo mięsa.

32. Chiropraktyka.
BARDZO popularna sprawa. Wszyscy wiedzą, co to jest, duża część chodzi do jednego, a gabinety są co krok. Dziedzina medycyjny niekonwencjonalnej, która uratowała mi życie. Półtora roku temu nie byłam w stanie normalnie ruszać lewym ramieniem, bo tak mnie bolało, a teraz chodzę na zajęcia tańca na rurze! Po roku miałam robione badania sprawdzające i wszystkie wyniki (zakres ruchu, napięcie mięśni, układ nerwowy) mi się polepszyły. Gdyby Nate nie znalazł tej kobiety, to za kilka lat nie byłabym w stanie ruszyć szyją i ja tu mówię całkowicie poważnie. A wszyscy lekarze w Polsce mówili mi, że tak naprawdę to mi nic nie jest i tylko udaję, że mnie boli... A tu proszę, wystarczyło zrobić więcej rentgenów i inne testy, by się przekonać, że nie mieli racji. Także POLECAM tym, którzy mają problemy z kręgosłupem, kolanami, bólami głowy czy czymkolwiek innym... Ostrzegam tylko, ale to takie moje zdanie też, by nie ufać od razu temu, kto chce położyć Was na stół bez żadnych wcześniejszych badań. Lepiej znaleźć kogoś, kto zaoferuje owe badania i będziecie mieli pewność, że wszyscy wiedzą, co się w Waszym ciele dzieje i kogoś, kto wyjaśni Wam na czym to wszystko polega. No ale o tym na pewno opowiem więcej, bo jeden z postów w roboczych jest właśnie na ten temat :-).

33. Brak ogrodzeń wokół domów.
U mnie wszędzie tutaj jest tak, że ogrodzenia wokół ogródka tylko z tyłu domu (nie ma ogrodzeń dookoła domów w ogóle) są tylko wtedy, gdy ludzie mają psy i puszczają je wolno no i boją się, że te psy uciekną. Poza tym, nie spotkałam się nigdzie tutaj z ogrodzeniami gdziekolwiek! I bardzo mi się to podoba.

34. Chleb...
Znalazłam normalny, dobry chleb, który nie jest tostowy, więc da się! To nieprawda, że wszędzie są tylko gumiaste chleby tostowe. Ten dobry chleb jest normalny i schnie po ludzku, jak to chleb. Ale zauważyłam, że te typowe amerykańskie chleby mogą leżeć dwa tygodnie i nic się z nimi nie dzieje... Są dalej miękkie, nie mają pleśni, nic. Nie wiem, co oni tam dodają i w sumie nie chcę wiedzieć.

35. Karty kredytowe i czeki.
Bardzo rzadko spotykam się z tym, by ludzie płacili gotówką. Niedawno jak wyciągnęłam gótowkę, by zapłacić za ścięcie włosów, to babka się zdziwiła i powiedziała, że nie widziała banknotów przez przynajmniej tydzień. Ja też już się tak przyzwyczaiłam, że noszę ze sobą tylko kilka dolarów na wszelki wypadek, a tak to wszystko mam na karcie. A monet to szczerze nienawidzę! Poza tym, właściwie zawsze kupując w internecie trzeba mieć kartę kredytową (również w przypadku rezerwowania hotelu czy też wynajęcia auta, itp.) i większość taką kartę posiada. Jednocześnie wiem, że karty debetowe również działają jako kredytowe w tego typu przypadkach.
No i czeki są bardzo popularne. Pracodawcy często płacą czekami, podatek płaci się czekiem (wysyłając go pocztą, btw), w sklepach płaci się czekami... Nasuwa się pytanie - czy trzeba iść do banku, by kasę mieć na koncie? Odpowiedź brzmi: nie. Wystarczy mieć aplikację w telefonie odpowiedniego banku, zrobić zdjęcie czeku, zatwierdzić i już.

36. Światła w radiowozach policyjnych.
Masakra, oślepnąć można. U mnie są niebiesko-biało-czerwone (w jakimś miejscu kiedyś widziałam pomarańczowe) i są tak strasznie jaskrawe, że aż do przesady. Raz jechałam w nocy i byłam jedyną osobą na ulicy, no i policjant mnie zatrzymał. Skręcałam już prawie w lewo i nagle zobaczyłam światła za mną, więc od razu wiedziałam, że muszę się zatrzymać i problem polegał na tym, że te jego światła były tak mocne, że ja nie widziałam, gdzie jadę. Dosłownie nie widziałam NIC przed sobą i skręcałam bardziej na czuja, bo znałam drogę... Po sprawdzeniu dokumentów (polskie i międzynarodowe prawko; nie mam stanowego) policjant zapytał mnie jak się wymawia moje imię i próbował powtórzyć, ale mu się nie udało ;-)
Btw, jeśli jest się zatrzymanym przez policję, to trzeba otworzyć okno i czekać; pod żadnym pozorem nie można wyjść z auta, bo policjant wymierzy w Was z broni! Poza tym, nikt tu z policją nie dyskutuje. Generalnie z tego, co zauważyłam i co mi znajomi opowiadali czasem, rzadko się zdarza, by funkcjonariusz zapytał "czy wie pani, dlaczego panią zatrzymałem?", a jeśli już zapyta, to zawsze odpowia się "nie". Zazwyczaj jednak od razu dostaje się informację o powodzie zatrzymania.

37. Tanio, tanio, tanio.
Kurczę, mówcie co chcecie, ale nadal uważam, że tu jest taniej, niż w Polsce. Głównie elektronika, ale też ciuchy, kosmetyki i ogólnie. Idę do sklepu i za $50 mam pełny wózek rzeczy i nie tylko jedzenia, ale też jakichś kosmetyków chociażby, a w Polsce co ja bym kupiła za 50zł? No niewiele. Nie przeliczam dolarów na złotówki, bo to nie ma sensu, ale generalnie ludzie zarabiają więcej i jak pracują, to naprawdę coś z tego mają, nie stoją w miejscu, dostają awanse, mają spore napiwki, itp., itd. A skoro zarabiają więcej i jednocześnie produkty są tanie, no to wniosek sam się nasuwa. Nie twierdzę, że nie ma biednych ludzi, bo tacy też są, jak to wszędzie na świecie. I też nie wszyscy są bogaci, nie o to chodzi. A jak ktoś tu przyjeżdża myśląc, że od razu zostanie dyrektorem jakiejś firmy no to nie, niestety... Trzeba na to zapracować :-)

38. Brak emerytur.
Nie ma czegoś takiego jak obowiązkowy fundusz emerytalny, na którym zbieramy sobie kasę, którą to dostaniemy jak już skończymy pracować. To zależy od pracodawcy - niektórzy mają taką opcję, inni nie. Dlatego też niektórzy ludzie mogą mieć np. pięć emerytur za jednym razem, bo pracowali w pięciu miejscach, które je miały, a inni nie mają ani jednej. Jednak to, co ma zdecydowana większość, to oszczędności, co w sumie i tak jest lepsze, niż emerytura w Polsce...

39. Uwielbianie kobiet w ciąży.
No tego w Polsce nigdy nie widziałam, ale tutaj to jest tak, że jak jest kobieta w ciąży, to totalnie obca osoba potrafi podejść i zapytać czy może pogłaskać po brzuchu! Nie wiem czy akurat to mi się podoba ;-), ale podoba mi się to, że słyszy się gratulacje od obcych ludzi, że życzą zdrowia, szczęścia i w ogóle wszystkiego... Fajne to jest. No i baby shower! Byłam na jednym, niedługo idę na drugi i nie mogę się doczekać. Bardzo podoba mi się ta tradycja.

40. Brak prywatności w toaletach publicznych.
Tego nie przeboleję. W większości łazienek, jakie widywałam, są zbyt duże szpary między drzwiami i ściankami, spore przestrzenie pod drzwiami, a jak ktoś jest wysoki (np. ja), to drzwi kończą się na wysokości szyi... Nie zawsze, ale no jednak najczęściej... Przykre.

41. Sygnalizacja świetlna...
...po drugiej stronie skrzyżowania. Jakiś czas temu na jednej z grup na Facebooku jedna z dziewczyn zapytała, jak to jest z tym prowadzeniem samochodu w USA. Inna skomentowała i wspomniała właśnie o tym, że tutaj sygnalizacja świetlna jest po drugiej stronie, a nie tak jak w Polsce, że nad autem, które się zatrzymuje. Przypomniało mi się wtedy, jak prowadziłam pierwszy raz późnym wieczorem i podjeżdżałam nieco pod górkę i widziałam czerwone światło, po czym musiałam z tej górki zjechać i gdyby Nathan nie krzyknął "STOP!", to bym wyjechała na środek skrzyżowania, bo nie ogarnęłam jeszcze, że światło jest daaaaaleko... A to skrzyżowanie jest ogromne.


To tyle, co miałam do powiedzenia i od czasu napisania tego nic nowego nie przyszło mi do głowy. A teraz czas na te zakupy!

Do następnego,
Aga

30 comments:

  1. Ze wszystkim wszystkim wszystkim się zgadzam!! Od siebie dodam jeszcze, że mnie tu zaskoczył również rozmiar porcji w restauracjach :P to, co tutaj dostaje się na raz, można czasem spokojnie podzielić na dwa posiłki.

    btw, 36*C?? ;o u mnie dzisiaj było 0!!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tak! Zapomniałam napisać o tych porcjach. Czasem to i na trzy podzielisz :D.
      O masz... Przesłałabym Ci trochę ciepełka, ale nie mogę.

      Delete
  2. Cashback tez jest w Polsce ;) nie dziwie sie, ze ludzie nie chodza do lekarza z byle czym bo to duzo kosztuje :) moje srednie ubezpieczenie to wydatego 500$ miesiecznie :(

    ReplyDelete
    Replies
    1. A tego nie wiedziałam! Właśnie przeczytałam, że usługa ta dostępna jest w Polsce od 2006 roku, i że wiele ludzi nie ma o tym pojęcia, bo nikt ich nie informuje. To ja chyba byłam jedną z nich :P. No nic, teraz już wiem!
      Płacisz $500 za ubezpieczenie?! WOW, strasznie dużo musisz płacić.

      Delete
    2. No wlasnie 500$ z dentystycznym, i to jest tylko silver plan :( niestety jak chcialam sie podpiac do meza z firmy to wyliczyli jeszcze drozej :( moja biedna firma w ktorej pracuje nie oferuje ubezpieczenia wiec musialam sie ubezpieczyc sama, bo przeciez jest obowiazkowe teraz :(

      Delete
    3. To strasznie dziwne, że z mężem byłoby jeszcze drożej! Tzn. ja się jakoś bardzo na tym nie znam, ale czasem jak dostaje komentarz o czymś, o czym niewiele wiem, to sobie czytam, żeby mieć jakieś pojęcie. Tak czy siak, szkoda wielka, że Twoja firma nie oferuje ubezpieczenia i musisz się męczyć z tak ogromnym miesięcznym wydatkiem :/ Oby się opłaciło, jak będzie trzeba, ale z drugiej strony lepiej, żeby nie było trzeba! :)

      Delete
    4. Gdybym ja się podpięła pod męża to moje ubezpieczenie kosztowałoby ok $700, szaleństwo. Gdy ubezpieczałam się sama płaciłam ok $200, więc warto poszukać czegoś tańszego bo firm na rynku jest mnóstwo. Teraz mam ubezpieczenie od pracodawcy, koszt (za zdrowotne, dentystyczne i okulistę) to $500, ale większość pokrywa pracodawca, z mojej pensji jest ściągane $150, więc całkiem przystępnie.

      Delete
    5. No to spore różnice wszędzie. W sumie zawsze tak chyba jest - zależy od stanu, od firmy, od przypadku.

      Delete
  3. Łał Aga! nieźle się napracowałaś :)
    Uwielbiam tego typu posty, kiedy pokazujesz USA ze swojej perspektywy :)

    ReplyDelete
  4. 25.
    Nie wypada tego ubrac, jak ona wyglada - w tym wieku i w trampkach, taka gruba i w mini, co to za ubranie .........

    Jakies naprawde niezdrowe zainteresowanie tym, co drugi czlowiek ma na sobie.
    Zauwaz, ze juz male dzieci w Polsce sa tego uczone, wbijane w niewygodne ubrania, zeby wygladac tak, jak sobie zqplanuja rodzice. Takie dziecko wysluchuje krytycznych opinii rodzicow i skutki bywaja zgubne: nie dosc, ze ubiera sie dla innych drzac jak wyglada to jeszcze nieustannie ocenia innych.

    Strasznie mnie to drazni i boli.
    Bo jesli moja 80letnia babcia ma ochote na bojowki i conversy to niechze w nich chodzi! To jej ma byc wygodnie i nikomu nic do tego!

    I jeszcze Aga punkt o zyczliwosci, zamienianiu chocby paru slow. I usmiech:) Wszedzie usmiech - latwiej sie zyje. Naprawde.

    Ja bym jeszcze dodala - jak sie komus noga podwinie to inni nie komentuja z satysfakcja i nie ciesza sie z upadku. Inni po prostu podziwiaja, ze sie podnosi, dopinguja, a jak sie da to pomoga.

    I wszechobecny wolontariat.
    Agulaw

    ReplyDelete
    Replies
    1. Właśnie! To stwierdzenie, że "nie wypada" bardzo mi przeszkadza. Ostatnio przeczytałam jakiś tekst o tym, czego nie wypada nosić kobietom po 30stce... Po 30stce! Młode kobiety, którym podobno nie wypada założyć szortów i koszulki ze śmiesznym nadrukiem. A co dopiero tym, którzy mają po 60 lat...

      Fajnie, że wspomniałaś o tym, że już dzieci są tego uczone. Matki wpajają swoim dzieciom swój własny gust zapominając o tym, że to jest tylko dziecko, które w wieku 4 lat nie interesuje się tym, czy jak idzie na plac zabaw to ma wyprasowaną koszulkę i pasującą spódniczkę, czy może zwykłe dresy... A przynajmniej nie powinno się tym interesować, chociaż widuję 5latki, które nie wyjdą z domu, jak nie będą miały ułożonych włosów. I później ludzie się dziwią, że tyle osób ma kompleksy, że tyle osób ma zaburzenia odżywiania i inne problemy... To się z tego bierze przecież. Przynajmniej według mnie.

      No, masz rację z tym, że inni nie komentują z satysfakcją, tylko dopingują... To jest ogromna, ogromna różnica.

      Delete
  5. Masz racje, te wszystkie zaburzenia maja jedno ze swoich zrodel wlasnie w takim wychowaniu:)
    W Polsce to jest bardzo widoczne - ta krytyka i ocenianie. Bo wyrazania zachwytu to juz nie ma niestety. A to przeciez jest takie fajne jak sie ktos zachwyci i Ci to powie:)

    A ten tekst o 30 latkach to byl niedawno nie? Tez czytalam:/ Kurcze komu sie chce takie rzeczy wymyslac?
    Agulaw

    ReplyDelete
    Replies
    1. Wiem, sama się z nią nie raz spotykałam. Największy problem miałam, gdy chciałam założyć te nieszczęsne buty na obcasie - zawsze daję ten przykład, bo ta sprawa sprawiała, że nie martwiłam się o to, jak ja się czuję w nich, ale o to, ile razy tym razem usłyszę "jesteś taka wysoka, po co nosisz takie buty?" i taki zniesmaczony wzrok dodatkowo... Naprawdę, zawsze to jest pierwsza rzecz, która przychodzi mi do głowy, jak o tym myślę.

      Tak, niedawno czytałam coś takiego na Papilocie, ale to nie była pierwsza rzecz, którą przeczytałam na ten temat... Jak masz 30 lat, to najlepiej zakop się w domu i nigdzie nie wychodź, bo wstyd :)

      Delete
  6. A ciuchy kupilas?
    Agulaw

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tak, jestem usatysfakcjonowana :) I, nawiązując do tematu posta, udało mi się trochę zaoszczędzić, a i kilka kuponów dostałam!

      Delete
  7. Bardzo ciekawy wpis! Uwielbiam takie posty, więcej się można z nich dowiedzieć niż z tych wszystkich nudnawych przewodników. Z ogromną chęcią przeczytałabym książkę Twojego autorstwa. :)
    PS Ostatnio zastanawiam się jakie podejście mają w Stanach do operacji plastycznych? Czytałam, że mniejszość Latynoska ma szczególnego hopla na tym punkcie. To prawda? Na ulicach można spotkać plastikowe piękności, czy raczej jest to rzadki widok?
    Pozdrawiam, Daga :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Naprawdę? Miło mi! Twój komentarz podsunął mi pewien pomysł, ale na razie go nie zdradzę :)
      Wiesz co, niewiele mogę na ten temat powiedzieć raczej, bo nigdy nie zwracałam na to uwagi. Jeśli chodzi o moje okolice, to chyba żadna sztuczność nie rzuciła mi się w oczy. Kobiety są zadbane, ale tutaj to raczej w taki "normalny" sposób, czyli że bez przesady. U mnie nie widuję raczej Latynosów; ludzie z Meksyku oczywiście są, ale o wiele więcej jest w Kalifornii i na Florydzie. Czasami jak wyjeżdżałam gdzieś (jakieś wakacyjne miejsca), to widywałam powiększone piersi czy usta, ale jakbym miała sugerować się wyglądem, to nie były to Amerykanki, tylko Azjatki i Meksykanki właśnie, które lubią dodatkowo mocny makijaż nawet, jak idą na plażę. Natomiast Kalifornia to już inna historia, bo tam efekty operacji widywałam co krok :)

      Delete
  8. Wody w restauracjach bym nie ruszyła. Pracując jakiś czas w sali bankietowej, wodę lałyśmy bezpośrednio z kranów. Jak dla mnie jest to nieuczciwe (no chyba że z kranów leci mineralka). Właściciel tej sali na moją uwagę stwierdził, że klient zawsze chcąc wodę mineralną powinien powiedzieć że chce wodę butelkowaną.
    A najdziwniejsza rzecz jaką widziałam to:
    1. Kobietę z rozrobioną farbą na głowie robiącą zakupy - w pierwszej chwili myślałam, że się skaleczyła :)
    2. Kobietę z czepkiem gumowym na głowie przy +38 stopniach
    Pozdrawiam z zimnej Polski
    Kasia

    ReplyDelete
    Replies
    1. O, to podsunęłaś mi rzecz do myślenia! W sumie zdarzało mi się pić wodę z kranu, więc nie jest to też nic, czego bym się jakoś bardzo bała raczej. Ale dzięki za wskazówkę!
      Gumowy czepek przy +38 stopniach!!! To przebiłaś mój przykład ze szlafrokiem :D

      Delete
    2. Ja nie mieszkam w Stanach ale czytajac o nielimitowanej wodzie do picia bylam na 99% pewna, ze chodzi o wode z kranu. Mnie to osobiscie ani nie dziwi ani nie brzydzi, czesto woda z kranu jest lepsza niz ta butelkowana (polecam dokument "Biznes w butelce" tyt org "Tapped")

      Delete
    3. Wydaje mi się, że to też zależy od tego, gdzie się mieszka. Np. u mnie woda z kranu jest jak najbardziej zdatna do picia. No ale to takie moje domysły, dokumentu nie oglądałam.

      Delete
    4. Dokladnie. Woda w malym miasteczku w Georgii to napewno zupelnie inna rzecz niz woda z kranu w np Nowym Yorku ;-)

      Delete
    5. No ja nawet w Warszawie kranówy unikałam ;-) A co dopiero NY.

      Delete
    6. Z tego co wiem (słyszałam, czytałam) woda z kranu potrafi być zdrowsza od tej butelkowej :)
      np. w Warszawie, Paryżu i jeszcze innych miejscach (głównie większe miasta, państwa-ale nie wszystkie) tzw. kranówa jest jak najbardziej zdatna do picia

      Delete
    7. Ten Paryż taki brudny się wydaje, że chyba bym nie zaryzykowała!

      Delete
  9. Z tym brakiem kolejek do lekarzy to bym sie troche poklocila :):P

    ReplyDelete
    Replies
    1. No domyślam się, że nie wszyscy ze wszystkim się zgodzą, ale jak napisałam - ja wszystko podpieram swoim własnym doświadczeniem lub sytuacjami, których byłam świadkiem :)

      Delete
  10. Nie ze wszystkim jeszcze, bo wszystkiego z tej listy nie zdążyłam doświadczyć, ale z większością się zgadzam!
    Najbardziej 5!! Pizza bez sosu to nie pizza.
    Jak hostka zobaczyła, że polałam sobie keczupem (gdzie keczup jest moją ostatecznością, jeśli chodzi o sosy) to zaczęła się śmiać i krzywić jednocześnie.. do tej pory robi to samo! :)
    Trudno.. jem tak jak mi się podoba i nikt mi zabraniać nie będzie! :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. Haha wyobraziłam sobie tę opcję z keczupem! Coś, co spokojnie mogłoby zdarzyć się u mnie :D

      Delete