// ENGLISH VERSION HERE //
Ten post jest częścią drugą postu Jestem nieśmiała!
Mam nadzieję, że nie oczekujecie ode mnie żadnej konkretnej odpowiedzi na pytanie zawarte w tytule czy też żadnego klucza, który pozwoliłby Wam szybko zmienić się w pewną siebie osobę. Jeśli tak, to niestety będziecie zawiedzeni, bo konkretnego klucza nie mam. Za to mogę Wam opowiedzieć, jak ja to wszystko widzę i w co wierzę, że może pomóc. Mam nadzieję, że chociaż niektórzy z zainteresowanych tematem przeczytają coś, nad czym będziecie chcieli nieco popracować.
Ten post jest częścią drugą postu Jestem nieśmiała!
Mam nadzieję, że nie oczekujecie ode mnie żadnej konkretnej odpowiedzi na pytanie zawarte w tytule czy też żadnego klucza, który pozwoliłby Wam szybko zmienić się w pewną siebie osobę. Jeśli tak, to niestety będziecie zawiedzeni, bo konkretnego klucza nie mam. Za to mogę Wam opowiedzieć, jak ja to wszystko widzę i w co wierzę, że może pomóc. Mam nadzieję, że chociaż niektórzy z zainteresowanych tematem przeczytają coś, nad czym będziecie chcieli nieco popracować.
Wiem, że mnóstwo ludzi leczy przeróżne fobie przez tzw. przezwyciężanie strachu. Czyli jeśli ktoś boi się pająków to terapeuta zmusi go do potrzymania pająka na dłoni. Jeśli ktoś inny boi się kotów, to terapeuta zmusi go do pogłaskania kota i tak dalej. I to samo dzieje się z nieśmiałością... Jeśli ktoś nie chce wystąpić publicznie i uważa, że to dlatego, że jest nieśmiały (czyli boi się, co inni powiedzą), to prawdopodobnie zostanie zorganizowana scenka z publicznością i osoba ta zostanie zmuszona do tego, by wystąpić.
Ja tego sposobu nie popieram. On może sprawić, że ktoś będzie z siebie dumny, gdy zrobi coś czego bał się zrobić do tej pory i to jest spoko, ale co z tego, skoro problem został odsunięty na dalszy plan? Sama miałam kilka/kilkanaście albo i kilkadziesiąt sytuacji w życiu, kiedy to nie chciałam czegoś zrobić i inni namawiali mnie, wręcz zmuszali nie raz. Bardzo źle się z tym czułam, bardzo niekomfortowo i uczucie po było wręcz straszne! I mimo tego, że nie raz uśmiechnęłam się, gdy pokonałam jakiś tam lęk, to jednak ten problem dalej siedział i wracał w tej samej formie lub w jakiejś innej. Bo nie wiem czy już o tym mówiłam ;), ale ja uważam, że każdy problem w tym stylu ma swoje podłoże gdzieś i każdy z nich ma jakiś powód. Nic się nie dzieje tak po prostu samo z siebie.
Nate uświadomił mi taką rzecz: te wszystkie zakazy, nakazy, co wypada a co nie, nie są moją prywatną opinią. To nie ja tak myślę, nie ja w to wierzę. To wszystko to rzeczy, które inni wkładali mi do głowy, gdy byłam dzieckiem i w które "musiałam" wierzyć. I kiedy się odzywają moim głosem, to dalej nie jestem ja, tylko inni ludzie! Strasznie to brzmi, nie? To był taki pierwszy krok do tego, by poczuć się trochę lepiej sama ze sobą, bo zdałam sobie sprawę, że ja nie ograniczam sama siebie; że to nie jestem ja, która nie pozwala samej sobie zrobić coś, na co mam ochotę. Na przykład jak jestem w parku i mam ochotę sobie zaśpiewać coś, to tego nie zrobię, bo moja babcia zawsze mi powtarzała: "dziecko, zachowuj się, przecież ludzie się gapią!" Ja naprawdę chcę to zrobić, ale te teksty tego typu się odzywają i mimo tego, że mojej babci nie ma obok, to są na tyle silne, że rezygnuję.
Swoją drogą, własnie śpiewanie przy innych jest takim problemem, z którym jeszcze sobie nie poradziłam i nie śpiewam nigdy, gdy ktokolwiek jest obok. A chciałabym.
Pewnego dnia powiedziałam sobie STOP, bo to jest przegięcie, żebym ja martwiła się tym, co inni myślą, że powinnam czy też że nie powinnam robić. Jeśli czegoś bardzo chcę to dlaczego miałabym słuchać jakichś dziwnych ludzi, którzy narzucają mi ich własne zdanie i oczekują, że ja je przejmę? No kurcze, lekka przesada, nie uważacie?
Pytania, które musiałam sobie zadać, żeby cokolwiek z tym zrobić brzmiały: czy chcę, by inni ludzie kontrolowali moje życie i czy chcę robić to, co oni chcą nawet gdy ja bardzo chcę czegoś innego? Odpowiedź na oba pytania jest oczywista: NIE.
Inna sprawa, jeśli chodzi o to, co inni o nas powiedzą... Zazwyczaj to było ze mną tak, że jak sobie szłam na dworze i ktoś na mnie spojrzał, to zaraz myślałam: mam coś na twarzy, źle wyglądam, pewnie nie podoba mu się to i tamto, nie powinnam patrzeć na tę osobę, itp., itd. Efektem było to, że spacerowałam ze spuszczoną głową i jeśli ktokolwiek się na mnie spojrzał i ja złapałam ten wzrok, to mój szybko odwracałam. Bałam się kontaktu wzrokowego, bałam się, że dana osoba zacznie się ze mnie śmiać, że usłyszę jakiś przykry komentarz. I tu znowu - to nie dzieje się ot tak! Wszystko ma swoje powody, z których albo zdajemy sobie sprawę, albo nie.
Na przykład, ja kilka lat temu miałam bardzo poważne problemy ze skórą twarzy, ramion, dekoltu oraz pleców i naprawdę, mówię tu całkowicie szczerze, zdarzało mi się słyszeć komentarze w rodzaju: jaka obrzydliwa skóra, nie mogę patrzeć, brzydzę się, chodź się przesiądziemy, lecz się, pewnie się nie myje, i tak dalej. Od kompletnie obcych ludzi, w tłumach w metrze czy zwyczajnie przechodząc obok kogoś na ulicy. Kiedyś nawet jeden lekarz powiedział mi: z taką twarzą to ty nigdzie pracy nie znajdziesz. Teraz bym mu ładnie odpowiedziała, tak jak i innym ludziom, ale wtedy spuszczałam wzrok, przyśpieszałam kroku i zwyczajnie uciekałam, po czym tworzyłam sobie w głowie takie właśnie scenariusze za każdym razem, gdy ktoś się na mnie spojrzał. Bałam się też mówić do grupy ludzi, bo co, jeśli zaraz ktoś krzyknie, że jestem taka i owaka i reszta zacznie się śmiać?
Według mnie ci, którzy tak usilnie próbują doradzać innym, śmieją się z innych, wyzywają, itp., mają zwyczajnie beznadziejne życie i chcą się wyżyć. Dlatego też zaczęłam sobie myśleć, że jeśli ktoś reaguje w tego typu sposób na to, jak ja wyglądam lub co robię, to NIE jest to mój problem, to NIE jest tak naprawdę o mnie. To wszystko tyczy się tego, jakie oni mają doświadczenia, jak się czują i jak radzą sobie z własnymi trudnościami. Ja uważam, że gdyby z taką osobą wszystko było okej, to nie czułaby ona potrzeby ranienia drugiego człowieka, bo to nie jest naturalne. Raczej przeszłaby obok niego bez słowa.
Poza tym, ważnymi pytaniami są też: czy ja stwarzam ci jakiś problem? Jaki? Odpowiedź na te pytania zazwyczaj brzmi tak samo: nie mam problemu. Jakby np. to, że noszę szpilki ranił kogoś, ktoś poczułby się zagrożony, poczułby jakiś ból, to ja bardzo chętnie o tym porozmawiam. Takie rzeczy zdarzają się jednak niesamowicie rzadko (w moim doświadczeniu - nigdy), więc dlaczego miałabym zawracać sobie tym głowę? Dlaczego miałabym się martwić tym, że własna koleżanka mówi, że powinnam np. przestać śpiewać w supermarkecie, a na pytanie "dlaczego" odpowiada "bo ludzie się gapią". A co mnie obchodzą ludzie? Jakby mi powiedziała, że ludzie się gapią, więc ona czuje się zawstydzona, to bym się przy tym zatrzymała, bo nie chcę, by moja koleżanka się tak czuła w efekcie tego, co ja robię. Także albo przestałabym śpiewać, albo dalej bym to robiła, ale ciszej, albo nic bym nie zmieniła, zależy. Wiecie o co chodzi, nie? A jeśli ktoś mi powie, że wyglądam beznadziejnie i nie powinnam z domu wychodzić, to ja mu odpowiem: okej, nie podoba ci się jak wyglądam! I pójdę dalej. Bo taka opinia nie ma dla mnie żadnej, ale to żadnej wartości.
Już to kiedyś gdzieś pisałam, ale powtórzę, że jest OGROMNA różnica w dwóch wersjach wyrażania swojego zdania.
Pierwsza wersja to coś w rodzaju: jesteś beznadziejna, wyglądasz obrzydliwie, lecz się, nie powinnaś wychodzić na dwór, zrób coś ze sobą, przestań śpiewać, zachowuj się jak normalny człowiek, usiądź jak dziewczynka, itp.
Druga: gdy śpiewasz tutaj, wszyscy się patrzą i czuję się skrępowana, nie bardzo podoba mi się ta bluzka, którą masz na sobie, gdy nie myjesz się przez tydzień to nie czuję się komfortowo przebywając obok ciebie.
Widzicie różnicę? Jeśli Wam coś nie pasuje, to mówcie o sobie zamiast atakować drugą osobę włażąc z buciorami w jej strefę prywatności i komfortu.
Jest jeszcze jedna rzecz, która może wydawać się trochę dziwna na początku, ale uwierzcie mi, że działa cuda. Gdy macie na coś ochotę i słyszycie w swojej własnej głowie, że nie powinniście tego robić, że to nie wypada, że to i tamto... Bądźcie na chwilę tą osobą, która tak mówi. Wyobraźcie sobie, że to Wy mówicie sami sobie, że nie wypada, a później zamieńcie się miejscami i odpowiadajcie na te zarzuty w odwrotny sposób, brońcie się, zadawajcie pytania, mówcie, że zrobicie to, co chcecie, itp. I zamieniajcie się tak tymi miejscami aż poczujecie, że wystarczy, że problem rozwiązany, że ta osoba tak naprawdę nie ma nic do powiedzenia.
Według mnie ci, którzy tak usilnie próbują doradzać innym, śmieją się z innych, wyzywają, itp., mają zwyczajnie beznadziejne życie i chcą się wyżyć. Dlatego też zaczęłam sobie myśleć, że jeśli ktoś reaguje w tego typu sposób na to, jak ja wyglądam lub co robię, to NIE jest to mój problem, to NIE jest tak naprawdę o mnie. To wszystko tyczy się tego, jakie oni mają doświadczenia, jak się czują i jak radzą sobie z własnymi trudnościami. Ja uważam, że gdyby z taką osobą wszystko było okej, to nie czułaby ona potrzeby ranienia drugiego człowieka, bo to nie jest naturalne. Raczej przeszłaby obok niego bez słowa.
Poza tym, ważnymi pytaniami są też: czy ja stwarzam ci jakiś problem? Jaki? Odpowiedź na te pytania zazwyczaj brzmi tak samo: nie mam problemu. Jakby np. to, że noszę szpilki ranił kogoś, ktoś poczułby się zagrożony, poczułby jakiś ból, to ja bardzo chętnie o tym porozmawiam. Takie rzeczy zdarzają się jednak niesamowicie rzadko (w moim doświadczeniu - nigdy), więc dlaczego miałabym zawracać sobie tym głowę? Dlaczego miałabym się martwić tym, że własna koleżanka mówi, że powinnam np. przestać śpiewać w supermarkecie, a na pytanie "dlaczego" odpowiada "bo ludzie się gapią". A co mnie obchodzą ludzie? Jakby mi powiedziała, że ludzie się gapią, więc ona czuje się zawstydzona, to bym się przy tym zatrzymała, bo nie chcę, by moja koleżanka się tak czuła w efekcie tego, co ja robię. Także albo przestałabym śpiewać, albo dalej bym to robiła, ale ciszej, albo nic bym nie zmieniła, zależy. Wiecie o co chodzi, nie? A jeśli ktoś mi powie, że wyglądam beznadziejnie i nie powinnam z domu wychodzić, to ja mu odpowiem: okej, nie podoba ci się jak wyglądam! I pójdę dalej. Bo taka opinia nie ma dla mnie żadnej, ale to żadnej wartości.
Już to kiedyś gdzieś pisałam, ale powtórzę, że jest OGROMNA różnica w dwóch wersjach wyrażania swojego zdania.
Pierwsza wersja to coś w rodzaju: jesteś beznadziejna, wyglądasz obrzydliwie, lecz się, nie powinnaś wychodzić na dwór, zrób coś ze sobą, przestań śpiewać, zachowuj się jak normalny człowiek, usiądź jak dziewczynka, itp.
Druga: gdy śpiewasz tutaj, wszyscy się patrzą i czuję się skrępowana, nie bardzo podoba mi się ta bluzka, którą masz na sobie, gdy nie myjesz się przez tydzień to nie czuję się komfortowo przebywając obok ciebie.
Widzicie różnicę? Jeśli Wam coś nie pasuje, to mówcie o sobie zamiast atakować drugą osobę włażąc z buciorami w jej strefę prywatności i komfortu.
Jest jeszcze jedna rzecz, która może wydawać się trochę dziwna na początku, ale uwierzcie mi, że działa cuda. Gdy macie na coś ochotę i słyszycie w swojej własnej głowie, że nie powinniście tego robić, że to nie wypada, że to i tamto... Bądźcie na chwilę tą osobą, która tak mówi. Wyobraźcie sobie, że to Wy mówicie sami sobie, że nie wypada, a później zamieńcie się miejscami i odpowiadajcie na te zarzuty w odwrotny sposób, brońcie się, zadawajcie pytania, mówcie, że zrobicie to, co chcecie, itp. I zamieniajcie się tak tymi miejscami aż poczujecie, że wystarczy, że problem rozwiązany, że ta osoba tak naprawdę nie ma nic do powiedzenia.
Gdy odsunęłam od siebie te głosy, które mnie tak blokowały lub zaczęłam im odpowiadać, i zaczęłam myśleć oraz martwić się o siebie zamiast o innych ludzi, żyje mi się o wiele łatwiej. Bo wyobraźnia człowieka może zdziałać cuda, ale problem jest taki, że nauczona doświadczeniami z przeszłości zazwyczaj podrzuca negatywne scenariusze. To do mnie należy decyzja czy jej słucham, czy nie. Jeśli posłucham to strach sprawi, że nie zrobię nic, na co mam ochotę. Jeśli zaryzykuję to prawdopodobnie poczuję się o wiele lepiej, te głosy przestaną się pojawiać, bo przekroczyłam jakąś barierę, a ja będę miała kontrolę nad swoim własnym życiem. I o to chodzi!
Co myślicie o tym, co napisałam? Macie jakieś inne wskazówki? Myślicie, że te sposoby mają sens? Chętnie poczytam Wasze opinie w komentarzach.
Do następnego!
Aga
PS. Na koniec piosenka :)
Lady Gaga & Beyonce - Telephone
Lady Gaga & Beyonce - Telephone
Super napisalas to Agnieszka. Tez mialam tradzik i przez 5lat nie wychodzilam do szkoly bez czegos kryjacego. To byl moj najwiekszy kompleks ktory zaczal sie w dniu gdy kolezanka przy innych dziewczynch podeszla i pokazala palcem z bliska na moje czolo-cos powinnas z tym zrobic chociaz wczesniej nie widzialam problemu w tym bo jak mi sie wydawalo pielegnowlam dobrze swoja twarz i bylo to jedyne co moglam zrobic.
ReplyDeleteStaram sie praktykowac to co tez napisalas-myslenie o sobie i wlasnym szczesciu chociaz czasem jest to trudne ale lepiej sobie radze z kazdym dniem. Zauwazylam, ze przez to traktuje innych z wiekszym szacunkiem.
Bardzo wartościowy wpis. Widać, że włożyłaś bardzo wiele pracy w to, żeby pokonać nieśmiałość - doskonale to rozumie, ponieważ wiem jakie potrafi to być problematyczne. Dla mnie najlepszym lekiem była moja pasja w której odnosiłem sukcesy i to wzmacniało moją samoocenę. Czasami z wiekiem udaje nam się przewartościować pewne rzeczy i pozbyć się kompleksów - jak to mówią, im człowiek starszy tym mądrzejszy.
ReplyDelete