Monday, October 13, 2014

"Dziś dziękuję Bogu za..." / Texas / CNN

Hejka!

Dzisiejszy post rozpocznę tematem podróży. Razem z koleżanką postanowiłyśmy wybrać się do Texasu w grudniu. Będziemy tam od czwartku 11 grudnia do poniedziałku 15 grudnia. Odwiedzimy Dallas, Austin, Houston i Nowy Orlean w drodze powrotnej. Czuję, że będzie fajnie i mam nadzieję, że tym razem nic nie nawali nie z naszej winy... Bo wiecie, jak nie z naszej winy, to taka bezradność człowieka ogarnia, że szkoda gadać. A jak my coś zrobimy nie tak, to przynajmniej będziemy wiedziały, że to efekt naszego działania, nie? Tak czy siak, jak to zawsze powtarzam, jeśli ktoś z Was jest gdzieś tam w Texasie i chciałby się spotkać, oprowadzić, podpowiedzieć ciekawe miejsca, może przenocować, a może tylko przejść się na spacer - piszcie :)!

Podzielę się z Wami moim spostrzeżeniem na temat tego, co widzę na Facebooku, bo ostatnio aż facepalm się u mnie pojawia co chwilę. Mój profil tam służy mi głównie do utrzymywania kontaktu ze znajomymi i w sumie jedyne posty, jakie publikuję, to te na temat moich nowych notek na blogu czy tam jakieś piosenki co jakiś czas. Ale stronę główną przeglądam często, by sobie poczytać co tam ciekawego się dzieje, być na czasie, poplotkować w komentarzach, itp. Niektórzy ludzie piszą o wszystkim i w sumie to ich sprawa, jeśli chcą dzielić się tym, że przejedli się w restauracji czy że mają okropny okres danego miesiąca i umierają, pijąć herbatę cały dzień, wiadomo. Nie przeszkadza mi to ;). Ale są takie rzeczy, których nie do końca rozumiem i nie popieram. Np. ostatnio dość popularne jest codzienne dziękowanie Bogu za coś tam dobrego, co wydarzyło się w ciągu dnia. Na fejsie. Nie rozumiem, no sorry, nie rozumiem, jaki jest tego sens. Jak dla mnie, to lepsze byłoby pójście do kościoła czy tam nawet pozostanie w domu i pomodlenie się trochę, zamiast wypisywanie tego na Facebooku. Nie chcę poruszać tutaj tematu religii, więc ten wątek skończę na tym momencie. To taka jedna sytuacja, popularna ostatnimi czasy. Inna, to na przykład składanie życzeń matkom czy komukolwiek innemu z okazji Dnia Matki, Dnia Babci, kogokolwiek... nawet w sytuacji, kiedy dane osoby tego nie zobaczą, bo nie mają konta na fejsie. Albo nawet przeżywanie rocznicy śmierci różnych ludzi (nie raz bardzo bliskich), często pisząc też o szczegółach, czy zwracając się bezpośrednio do tych osób, które już nie żyją...
Z jednej strony rozumiem, że czasem ludzie mogą nie mieć kogoś, komu mogliby się wygadać, więc wykorzystują taki sposób, by to zrobić, bo wtedy czują, że mają tę grupę, która to zobaczy. Inni lubią pewnie, gdy ludzie się litują i mówią to, co oni chcieliby usłyszeć (np. pisanie postów w stylu - jestem taka beznadziejna, brzydka i nic mi się nie udaje po to, by przeczytać komentarze w rodzaju - no co ty, jesteś bardzo ładna i na pewno nie jest tak, że nic ci się nie udaje, głowa do góry!) Pewnie niektórzy z Was pomyślą - jak ci się nie podoba, to zablokuj posty i nie będziesz ich widziała. No okej, ale to też nie o to chodzi. Chodzi mi o to, że zamiast spędzać czas na włączaniu komputera, zalogowaniu się na fejsa, napisaniu posta, jak bardzo kocha się swoją matkę czy kogokolwiek, opublikowaniu go i ewentualnym czekaniu na lajki czy komentarze, lepiej byłoby zwyczajnie pójść do tej osoby i spędzić ten czas razem, pokazując jej to, czym chcieliśmy podzielić się w internecie. Poza tym, dziwi mnie to czasami, jak bardzo niektórzy otwierają swoje życie, wszystkie swoje prywatne sprawy, do innych. Tak, jakby nie było nic, co chcieliby zachować dla siebie. Zero prywatności i nie raz publiczne kłótnie, wyciągające przeróżne rodzinne sprawy na wierzch. Jeśli im to pasuje, to spoko, ale w sumie chciałabym po prostu zrozumieć, dlaczego i po co.
Co Wy myślicie na ten temat?

Generalnie jeśli chodzi o moje życie takie z dnia na dzień, to powiem tak - czas leci niesamowicie szybko. Naprawdę, to wygląda mniej więcej tak, że wstaję rano w poniedziałek na zajęcia, później raz-dwa i jest piątek! W weekend zazwyczaj coś się dzieje większego i później znowu to samo. Jednak najważniejsze jest to, że nie mam już tego uczucia, że czas przecieka mi przez palce. Mówię już, bo w Polsce tak się czułam. Tak, jakbym marnowała swój czas mimo tego, że miałam kalendarz wypełniony po brzegi. Jakby wszystko to, co robiłam, nie miało większego sensu. Tutaj tego nie ma i jestem z tego powodu bardzo zadowolona.
Za moment minie mi rok odkąd postawiłam nogę na amerykańskiej ziemi :).

Na koniec powiem Wam, co porabiałam w sobotę, bo możliwe, że pomoże to komuś, kto chciałby wybrać się do Atlanty na małe zwiedzanie.
Z tą samą znajomą, z którą lecę do Teksasu, poszłam w sobotę na wycieczkę do CNN, a w tym samym czasie Nathan z Alicią poszli na spektakl "Frozen on Ice" w Phillips Arena, która znajduje się tuż obok CNN. Jak teraz o tym myślę, to chętnie zmieniłabym wycieczkę w CNN na inny czas i poszłabym zobaczyć "Frozen" z rodzinką. Dlaczego? Ano dlatego, że nie widziałam tam niczego, czego nie widziałabym wcześniej, będąc statystką w różnego rodzaju produkcjach przez około trzy lata. Zresztą, nawet jakbym nie była, to i tak nic by mnie nie zaskoczyło. Poza tym, miałam wrażenie, że więcej było tam łażenia po schodach, niż właściwego zwiedzania, co też jest trochę bez sensu. Cena to jedyne $15, więc przynajmniej nie przepłaciłam. Zrobiłam tylko dwa zdjęcia, bo nie było nawet czego fotografować tak naprawdę. Na pierwszym widzicie pokój, w którym ludzie pracują nad newsami. Jest tam od 50 do 100 osób zazwyczaj i stworzenie jednego wydania newsów (cały tekst, oprawa, sprawdzanie błędów, itp.) zajmuje od 5 do 8 godzin, przy czym breaking news są w stanie ogarnąć nawet w 5 minut, tylko że wtedy pracuje więcej osób. To było jedno z zaledwie 4 miejsc, które widzieliśmy, przy czym drugie wyglądało tak samo, jak to na pierwszym zdjęciu, a dwa inne to bardzo małe studia, które mogłabym sobie stworzyć w domu ;). Na drugim zdjęciu zobaczyć możecie, że wnętrze CNN wygląda jak jakieś centrum handlowe czy coś. Na samym dole jest sporo restauracji, a po jednej stronie jest nawet hotel, którego okna wychodzą do środka budynku.



W naszej grupie było dwóch pewnych chłopaków i jeden z nich zapytał, skąd jesteśmy. Koleżanka powiedziała, że z Niemiec, a ja że z Polski i on wtedy powiedział, że jego kolega, który był z nim, mówi po polsku. Ja odpowiedziałam, że nie wierzę, a tamten zaczął po polsku gadać! Ja taki szok. Urodził się w Indiach, aktualnie mieszka w Gdańsku, wcześniej mieszkał w Lublinie, a w Stanach jest tylko na wakacje. Jaki ten świat mały. Normalnie jak się tak nagle przestawiłam z angielskiego na polski, to miałam wrażenie, że składałam zdania tak samo, jak i on haha 
I spotkałam jeszcze jedną ciekawą postać. Tzn. ciekawą, jak ciekawą, zależy dla kogo. Niedawno wkręciłam się w The Walking Dead. Nathan pokazał mi jeden odcinek i postanowiłam zacząć od początku, bo mi się spodobało. (Nawiasem mówiąc, nagrywają to głównie w Atlancie i Senoi, a Senoia to małe miasteczko 15 minut ode mnie, całkiem spoko, ma taki fajny klimat starych miast.) No i w naszej grupie był jeden aktor z owego serialu. Fajnie, bo akurat teraz, gdy oglądam.

Na koniec jakieś tam przypadkowe fotki.

Wiecie, jak to jest z kotami, nie? Wyobraźcie sobie sytuację, że na środku
naprawdę dużego łóżka, w dodatku na kołdrze, a nie pod nią, zasypia kot. 
W dodatku w takiej pozycji! Nie miałam serca, by obudzić, więc musiałam 
znaleźć inny sposób :P.

Z jednej strony jesienny liść, a z drugiej ponad 30 stopni :).

Dzieło moje i Alicii :D.



Do następnego!
Aga


PS. Jakby ktoś był ciekawy, to informuję, że następny post stworzony przeze mnie i Nathana pojawi się tu na dniach :).
PS2. Mam już bilety na Maroon, Ne-Yo i Jasona! Ktoś chętny na Ushera w grudniu w Atlancie :)?

39 comments:

  1. Mam dokładnie takie same odczucia jeżeli chodzi o pisanie na fejsie, jakim jest się smutnym, brzydkim itd... Rozumiem, że każdy może mieć doła, ale chyba nie trzeba tego obwieszczać całemu światu. Albo tak samo obwieszczanie jak bardzo beznadziejny jest twój ex, który jednocześnie jest ojcem twojego dziecka, no normalnie no comment...

    Co do kotów... Byłam dzisiaj na seminarium magisterskim i okazało się, że moja promotorka, wielce szanowna Pani Profesor ma bzika na punkcie kotów! Weszłam do gabinetu i koty wszędzie! Ma tam 9 różnych kalendarzy na 2014 rok, oczywiście każdy z kotami, obrazki kotów, dwa pokaźne drewniane koty stojące na podłodze, koty na głośnikach, przy drukarce, no normalnie WSZĘDZIE!!! :D XD

    P.S. Zabierz mnie na Maroon!!! :D :D :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. No, sama widzisz. Nie tylko ja mam takie przypadki ;).

      Haha nieźle :D Maniaczka!

      Okej, ale najpierw Ty mnie zabierz na TBB ;)

      Delete
  2. Ile Cie kosztowal bilet ma maroon 5 chetnie bym poszla :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. $170 za jeden, bo kupowane były z drugiej ręki. Te, które dostępne są na oficjalnych stronach ,są o wiele tańsze, ale miejsca, które zostały, są okropne :|

      Delete
  3. ale Tobie dobrze!! ale masz rację !! Zwiedzaj ile się da ;)
    Skoro kończy Ci się program w listopadzie,a w grudniu do Teksasu to rozumiem że przedłużasz program? Czy inne plany? ;)

    ale zazdroszczę Ci koncertu Ne-Yo ;) zabierz mnie ze sobą ;P

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tak, przedłużyłam już pod koniec lipca :)

      Delete
  4. Ja tam bym się do CNN wybrała po to, żeby się wybrać. Zawsze to jakieś doświadczenie, nawet jeżeli marne. I jak sama mówisz- nie przepłacasz. Śliczny ten Was portret na ścianie, super pomysł!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Wiadomo, warto pójść i się samemu przekonać!
      Dzięki!

      Delete
  5. hej, uwielbiam TWD! Kórego aktora spotkalas? :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Glenna, czyli... *sprawdzam nazwisko* Stevena Yeun :)

      Delete
  6. Jest lampart!:D

    Fajny plan na grudniową wycieczkę, niczym Strażnik Teksasu ;) CNN sama chętnie bym zobaczyła, ciekawie spojrzeć jak to wszystko wygląda i jaki sztab ludzi pracuje nad finalnym programem.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Lampart :D no trochę tak wygląda, fakt.
      Strażnik Teksasu... Moje dzieciństwo!

      Delete
  7. ależ ja się z Tobą jak najbardziej zgadzam. Ja miałam tego typu refleksje, gdy co 5min widziałam nowe zdjęcie dziecka, które zrobiło pierwszy krok, potem drugi, potem się uśmiechnęło, zjadło zupkę... i takich zdjęć było ponad 20 dziennie i mi ręce opadły.
    No bo fajnie, że jesteście szczęśliwymi rodzicami, ale zachowajcie te intymne chwile, gdy dzieciątko się rozwija dla WAS - ono kiedyś też dorośnie i nie wiem, czy na jego/jej miejscu chciałabym żyć ze świadomością, że już od narodzin moje istnienie przeniosło się na płaszczyznę online.

    A to CNN, to szok - myślałam, że to jednak ciekawsza sprawa.

    No i udanej wyprawy do Teksasu!!! I świetnej zabawy na koncertach :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tak! To inna sprawa, ale też to widzę nie raz.
      Dzięki :)

      Delete
  8. Wycieczka do Dallas, w ogóle szwędanie się po lotniskach, to chyba nie jest najlepszy pomysł, przynajmniej na razie.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Wiesz, problem w tym, że jakbym szła tym tokiem myślenia, to nawet do Atlanty bym nie pojechała, bo tam też, podobno, były przypadki zachorowań.

      Delete
    2. Zresztą, plany na Texas są dopiero na grudzień, więc sporo czasu przede mną jeszcze.

      Delete
    3. Z jednej strony masz rację, z drugiej strony kiedy się weźmie pod uwagę, że 1 osoba w fazie zakaźnej jest zdolna zarazić 70-100 osób w ciągu paru dni (bo tyle mniej więcej osób siedzi w kwarantannie i w Dallas i w Madrycie) to już tak optymistycznie nie jest. Wirus jest bardzo zakaźny i przenosi się jednak drogą kropelkową (kichanie, kaszel - bo w ślinie i wydzielinie z płuc wirus też jest) na odległość 1 do 2 metra, co spokojnie wystarczy do zarażenia współpasażera w środkach komunikacji miejskiej. W Liberii ludzie zarażają się w taksówkach, bo taksówkarze nie dezynfekują siedzeń z tyłu, a przewożą do szpitali osoby zarażone z pełnymi objawami gorączki krwotocznej. Miejmy nadzieję, że do grudnia uda się opanować epidemię.

      Delete
    4. Przyznam, że żadnych szczegółów nie znałam, więc dzięki za rozjaśnienie mi sytuacji! Może niektórzy pomyśleliby, że to nieodpowiedzialne z mojej strony, ale nie mam zamiaru przesuwać mojej wycieczki. Powiem Ci szczerze, że czasami zastanawiam się, ile prawdy jest w tym, co mówią w wiadomościach, bo niestety media mają to do siebie, że sieją panikę. Tak czy siak, dzięki za info raz jeszcze!

      Delete
    5. Hymm, sugerujesz, że to co jest w mediach to teatrzyk dla ludu? Czyli wierzysz w spiskową teorię dziejów? Ale przecież ludzie umierają naprawdę. Zastanawia co prawda to, że nie wstrzymano lotów do stref epidemii i nie ma obowiązkowej kwarantanny dla osób wracających stamtąd (a powinna być). Zupełnie tak, jakby komuś zależało, żeby wirus został zawleczony wszędzie.

      Delete
    6. Nie, nie chcę nic sugerować. Po prostu cała ta sytuacja jest dziwna jak dla mnie, bo przez długi czas był całkowity spokój i nikt o tym nic nie mówił, a później przypadek w Atlancie i potem nagle Dallas i nawet Hiszpania... Wiem, napisałaś, że szybko się wirus rozchodzi i w ogóle, więc być może dlatego. Nie wiem. Ja chyba po prostu nie do końca w to wszystko wierzę. I masz rację z tym brakiem obowiązku kwarantanny i nie wstrzymaniem lotów. Może się mylę, ale przypuszczam, że cała afera przycichnie tak szybko, jak szybko wybuchła. No ale to się okaże. Zobaczymy, co będą mówić dalej.
      Mam jeszcze małe pytanie. Czy w Polsce zalecają jakieś szczególne środki ostrożności?

      Delete
    7. W Polsce Minister Zdrowia zapewnia, że jesteśmy przygotowani. Pielęgniarki i lekarze twierdzą, że nie. Ale Konsultant krajowy w dziedzinie chorób zakaźnych prof. Andrzej Horban powiedział w TVN 24, że Polska nie jest przygotowana na leczenie chorych z ebolą. Jego zdaniem lekarze, zamiast zająć się chorymi pacjentami, w obawie o własne zdrowie uciekliby w popłochu. Trochę żartował, ale tylko trochę. Pewnie z jednym przypadkiem, dwoma nasza służba zdrowia da sobie radę, ale to też nie jest pewne...

      Delete
    8. http://www.washingtonpost.com/news/morning-mix/wp/2014/10/16/study-people-exposed-to-ebola-may-need-to-be-quarantined-longer-than-21-days/

      http://www.washingtonpost.com/news/morning-mix/wp/2014/10/16/after-concern-about-ebola-patients-flight-schools-close-in-two-cities/?tid=pm_pop

      Delete
    9. No tak, w sumie to taki żart przez łzy, powiedziałabym. Nie zdziwiła mnie jego odpowiedź jakoś szczególnie.
      Dzięki za info raz jeszcze!

      Delete
  9. Bez wdawania sie w zbędną dyskusję, ten post najlepiej podsumowuje powiedzenie: „przyganiał kocioł garnkowi, a sam smoli” albo „źdźbło w oku bliźniego widzisz, a belki w swoim nie dostrzegasz”. Trochę samokrytyki! Zamiast przesiadywać przed komputerem, poczytaj lektury szkolne, by nie dukać w języku ojczystym!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Wow, co za atak! Widzę, że niesamowicie Cię to poruszyło.

      Delete
    2. Nie, to nie atak, a jedynie drobne spostrzeżenie! I nie, nie poruszyło mnie to, ale nie lubię hipokryzji.

      Delete
    3. Ja nie mam sobie nic do zarzucenia w kwestii mojej polszczyzny.
      /Aga

      Delete
    4. Wydaje ci się, że masz prawo krytykować innych podczas, gdy sama blogujesz i rozgłaszasz o prywatnych szczegółach z nie tylko swojego życia, ale i HF i na koniec jeszcze dodajesz roznegliżowane selfie? Trochę pokory.

      Delete
    5. Roznegliżowane selfie :DDDDDDDDDDDDDD
      Aga,Ty bezwstydnico! hahahahahahah

      Delete
    6. @Anonymous 6:13 AM
      Widzę, że problem, jaki masz to fakt, że gadam o innych ludziach, a sama robię dokładnie to samo, co mi przeszkadza, tak? Taka dwulicowość w sumie.

      Wyjaśnię więc co nieco, bo widzę, że się w ogóle nie rozumiemy.

      Zaczynając od języka polskiego. Nie zapominam słów, nie zapominam ortografii i gramatyki, potrafię składać zdania, potrafię czytać bez używania słownika, itp. W chwili obecnej polskim posługuję się w piśmie, gdy rozmawiam z moimi znajomymi, piszę bloga lub czytam przeróżne artykuły; oraz gdy oglądam polski serial. Jeśli chodzi o mówienie, to nie mówię w ogóle (chyba że spotkam się tu z Polką, co nie zdarza się często). Wszelkie filmy i książki - wszystko teraz po angielsku. To jest to, czego chciałam, bo zależało mi, żeby posługiwać się angielskim non stop. Problem, jaki mam, to nie samo mówienie po polsku, ale przestawianie się z języka na język. Kiedy rozmawiam, piszę i czytam danego dnia tylko po angielsku, a później nagle niespodziewanie ktoś zaczyna do mnie mówić po polsku, to ciężko jest mi się przestawić. Jak byliśmy w Paryżu z Nathanem, Alicią i moją siostrą, to miałam taki sam problem, bo musiałam zmieniać języki cały czas, by tłumaczyć, bo siostra nie mówi po angielsku. I bardzo wiele razy przypadkiem zaczynałam mówić do niej po angielsku i po dwóch, trzech słowach się orientowałam, co robię. Tak samo, jak kilka razy do Alicii powiedziałam coś po polsku, nie kontrolując tego tak naprawdę. Przypuszczam, że spowodowane jest to tym, że nie mam jeszcze dużego doświadczenia z tym. Może kiedyś się to poprawi, zobaczymy. Wiem doskonale, że moja polszczyzna nie jest idealna, ale jest na takim poziomie, jaki mi odpowiada. Nie robię błędów, które przeszkadzają mi u innych ludzi. Jeśli zacznę je robić, zacznę "dukać", zapominać słowa... To się zamknę i nie będę mówić o innych w tym kontekście. A jeśli ja robię błędy, które przeszkadzają Tobie, to podaj mi przykłady i postaram się to zmienić. Bo tak na sucho, to naprawdę nie wiem, co jest nie tak.

      Co do prywatności w internecie. Tutaj też widzę pewną różnicę między tym, co ja robię, a co mi przeszkadza oraz tym, co przeszkadza Tobie. Różnica, którą ja widzę polega na tym, że ja nie przekraczam granicy, którą sama sobie postawiłam i czuję się komfortowo z tym, czym się z Wami dzielę. Natomiast czasami, jak widzę niektóre posty, to wiem doskonale, że to jest coś, co przekroczyłoby moją granicę niesamowicie, dlatego o tym piszę. Zdziwiłabyś się, ile rzeczy zachowuję dla siebie, ile o mnie nie wiesz i na ile różnych pytań nie odpowiadam. W moim poście powyżej chodziło mi o rzeczy typu, np.: "znowu jadę do szpitala, strasznie boli mnie brzuch i miałam krew w moczu" lub "moja kochana babcia odeszła wczoraj, przeżywała straszny ból i nie mogła oddychać, dobrze, że tego nie widziałam" (to są tylko dwa autentyczne przykłady!) albo, jeśli chodzi o zdjęcia, chociażby selfie pt. "after sex". Tego typu rzeczy są nie dla mnie. Być może Twoja granica jest jeszcze niżej, dlatego teraz się nie zgadzamy, co jest przecież normalną rzeczą, gdy żyje się wśród tylu ludzi. I dowodem na to może być chociażby Twój komentarz o "roznegliżowanym selfie"... Wybacz, ale bardzo to rozbawiło. W jakich czasach my żyjemy?! Ja się tak ubieram na co dzień! I to jest to, że nie miałam pojęcia, że ktoś może odebrać tę fotkę w taki sposób, bo, jak już napisałam, ja się tak po prostu ubieram, gdy pogoda dopisuje. A nie są to wcale moje najkrótsze szorty.

      Także rozumiem Twoje stanowisko, ale mam wrażenie, że cała ta dyskusja to takie szukanie dziury w całym.

      @Anonymous 9:26 AM
      No cóż ;-)...

      Delete
    7. Dziwne jest to, że myślisz, iż jesteś wyrocznią i z łatwością osądzasz innych. A na każdy niepomyślny ci komentarz "niesamowicie się poruszasz". Nie każdy musi takie same opinie jak ty.

      Delete
    8. Czy ja wiem... Nie powiedziałabym, że się poruszyłam, raczej śmieję się w duchu z ostatniego komentarza, przyznaję. A wszystkie te, jak to nazywasz, "niepomyślne mi komentarze" traktuję w taki sam sposób, jak każde inne - odpowiadam na nie. Nie jestem ani "wyrocznią", ani "pępkiem świata" i nie chcę być, więc jest mi z tym bardzo dobrze. Nie wydaje mi się, żebym osądzała innych, tylko raczej wyrażam swoją opinię i oczywiście każdy inny też ma do tego prawo. I masz rację, nie każdy musi się ze mną zgadzać, ale uważam, że nie da się normalnie rozmawiać, dopóki obie strony się nie zrozumieją, a tu ewidentnie widać brak zrozumienia. Dziwi mnie to szukanie jakiegokolwiek powodu do tego typu dyskusji. Dlatego też wyjaśniłam wszystko ze swojej strony i nic więcej nie mam do powiedzenia.

      Delete
    9. Z całym szacunkiem do osoby, która rozpoczęła powyższą dyskusję, ale chyba pozwolę sobie sprostować kilka kwestii, bo widzę, że moc jednego porządnego komentarza nic tu nie dała. A więc:
      1) @Anymous 3:14 AM., jak każdy z nas tutaj przesiadujesz przed komputerem w swoim wolnym czasie, czytając, jak mniemam, nic nie wznoszące do Twojego życia teksty, krytykując przy tym tylko, więc nie rozumiem, czemu w pierwszej kolejności nie spojrzysz na fakt, że oceniasz dokładnie to, co sama robisz. Ja chętnie podrzucę kilka ciekawych tytułów do poczytania!
      2) Lektury szkolne czyta się w podstawówce/gimnazjum/liceum, pozdrawiam ;)
      3) Zapraszam na pw, jeśli ktoś chciałby zobaczyć NAPRAWDĘ roznegliżowane zdjęcia, bo widzę, że jakaś hiperbolizacja pojęcia nastąpiła :D
      4) W kwestii rozpisywania się na temat tego, jak dużo Aga o swoim prywatnym życiu pisze publicznie, proponowałabym nie wypowiadać się osobom, które znają ją tylko z tego bloga, bo nie mają pojęcia, jak bardzo jest to okrojone i wybiórcze ;)
      Pozdrawiam, ściskam i życzę dobrych przemyśleń!
      M.

      Delete
    10. Zarówno jak sama autorka tego bloga przyznała, że jej ciekawość bierze górę w przypadku przeglądania facebook'a, trudno mi odmówić sobie tej przyjemności odpowiedzi, co by też inni czytelnicy mogli poznać wyjaśnienie. Tak naprawdę to z góry wiedziałam, że dyskusja ta nie ma sensu, co nawet zaznaczyłam w pierwszych słowach pierwszego wpisu, bowiem przeglądając komentarze, łatwo zauważyć, iż lekceważysz każdą odmienną opinię. Jeśli zależy ci tylko na pochlebstwach, często fałszywych w internecie, nie jest to dla mnie problemem. Żyj sobie w swoim fanklubowym świecie.
      Co do czasu mojego komputera, to nie, nie jest to czas Atlanty! I nawet bez względu, po której stronie oceanu przebywam, nie zmieniam ustawień. Tak, więc koleżanka twoja sama nich dokona stosownych przemyśleń i z podręcznik od geografii zapozna się, ile stref czasowych jest chociażby w Stanach i doda sobie 6 godzin. Nie ty jedna podróżujesz.
      Twój wybór jakie zdjęcia publikujesz, z długimi czy krótkim szortami a nawet i bez. Pytanie tylko czemu ma to służyć? Jaki jest cel upubliczniania selfie? O ile wcześniej pojawiły się twoje zdjęcia w kostiumie kąpielowym z delfinami, o tyle miało to sens pokazania miejsca wycieczki. Kwestia zatem sensu, czy próbujesz tworzyć blog modowy?
      Zapewnienia, ile rzeczy zachowujesz dla siebie, trudno działają jako usprawiedliwienie przy prowadzeniu bloga. Tak, jest to twoja granica i wolność słowa, ale rażąca jest próba zbijania kapitału poprzez krytykę innych.
      I nie, nie próbuje szukać dziury w całym, tylko ukazać inną stronę tego, jak twoje posty można odebrać. Nie musisz się też więcej "poruszać", to mój ostatni komentarz " podobnie "śmiejąc się w duchu". 'Bez odbioru'

      Delete
    11. Ja tłumaczę moje stanowisko i próbuję zrozumieć Twoje, którego Ty tłumaczyć zamiaru nie masz, a później mówisz, że wiedziałaś od początku, że dyskusja nie ma sensu... Jak dla mnie, to Twoje komentarze nie mają sensu, bo nic tu się kupy nie trzyma. Nie masz ochoty wyjaśnić niczego normalnie, tylko odbijasz piłeczkę po to tylko, żeby sobie znaleźć kolejne rzeczy, do których mogłabyś się przyczepić, a później masz pretensje, że dyskusja ze mną nie ma sensu. Strasznie kręcisz się w tych swoich wypowiedziach.
      Jeśli czujesz się przeze mnie lekceważona, no to już sama musisz sobie poradzić z tym problemem. Ja nie czuję, bym kogokolwiek lekceważyła.
      Magda skopiowała czas Twojego pierwszego komentarza, który pojawił mi się na blogu. Czas, który tu się pojawia, to nie czas, jaki masz na swoim komputerze, tylko to, co ja mam w ustawieniach bloga. Nie ma więc potrzeby dalszego prowokowania, a jeśli chciałaś być sprytna, to Ci nie wyszło.
      Nie rozumiem więc... Jeśli twierdzisz, że to mój wybór, jakie zdjęcia publikuję, to po co drążysz ten temat dalej? Publikuję to, co mi się podoba i czym chcę się podzielić, a jeśli jesteś w grupie tych, którym to nie pasuje, to powiem to raz jeszcze - sama musisz sobie poradzić z tym problemem. Mój blog bowiem nie jest w kategorii blogów podróżniczych.
      Dodam tylko tyle, że nie podpisywanie swoich komentarzy nie oznacza, że inni nie wiedzą, kim jesteś.
      Żegnam.

      Delete
  10. Mnie przez pewien czas też niesamowicie denerwowało upublicznianie swojego życia i wylewanie żali na facebook'u , ale postanowiłam nie zagłębiać się w powody, dla których ludzie to robią, a tych, którzy dziennie piszą po 5 debilnych postów jak to jedzą obiad, oglądają film, czy jadą w miasto "wyrzuciłam" ze znajomych. Niestety, co do pisania życzeń na forum publicznym, żyjemy w czasach kiedy facebook, jak i wiele innych portali, zawładnęło codziennym życiem, dlatego myślę, że trzeba kultywować w naszej młodzieży, że życie nie kończy się na internecie i najzwyczajniej w świecie zwracać im uwagę :)

    Widzę, że byłaś w Atlancie, LittleFighter ( http://littlefighterinwonderland.blogspot.com/ ) jest Au Pair właśnie tam! :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nie zagłębianie się w powody to może i dobra opcja, bo w sumie po co... Jednak no niestety, moja ciekawość zwycięża ;). Bo to ,o czym pisałaś, o obiadach czy wychodzeniu na miasto, olewam szerokim łukiem. Ale te inne, typu np. śmierć bliskiej osoby i gadanie o tym przez jakiś czas, zwyczajnie mnie ciekawią... Tzn. nie tyle sam temat, ale motywacja tych osób do dzielenia się tym z setkami innych.

      Wiem, znam! :)

      Delete