Nie ukrywam, ze bardzo podoba mi sie to, ze Nathan wyjezdza czasem z pracy do roznych miejsc i moze zabierac mnie oraz Alicie. Powiedzial, ze wczesniej bralby Mala, ale przeciez nie mialby gdzie jej zostawic w momencie, gdy szedlby pracowac. Ostatnio mial leciec do Louisville w stanie Kentucky tylko na jeden dzien, ale ustalilismy, ze polecimy na caly weekend. Takze w zeszly piatek wieczorem wsiedlismy do samolotu i po niecalej godzinie wyladowalismy w miescie, w ktorym miesci sie glowna siedziba KFC, przez co wszedzie widzialam ten czerwony szyld. Przywitaly nas zaspy sniegu, sople lodu, lekki mroz i wiatr, co zdecydowanie mi sie nie podobalo. Ogolnie dla mnie nie bylo tragedii, bo tam bylo ok. -2 w dzien i -6 wieczorem, wiec temperatura normalna jak na lagodna zime w Polsce (ile razy przezywalo sie po -20 stopni, nie?), ale moja rodzinka nie jest do tego przyzwyczajona i po pierwsze - nie wzieli odpowiednich ciuchow; po drugie - caly czas narzekali. Troche ich wymeczylam spacerami, ale przeciez nie po to tam pojechalam, zeby siedziec caly czas w cieplym hotelu! W Downtown jest zbudowany taki jakby korytarz, ktorym mozna przejsc dookola, nie wychodzac na zewantrz. Nathan chcial korzystac, ale ja powiedzialam, ze nieeee, idziemy na dwor i koniec! Oczywiscie udalo mi sie ich przekonac.
Musze jednak przyznac, ze w dzien wyjazdu my tu mielismy +25 stopni, wiec roznica temperatur sprawila, ze automatycznie sie przeziebilam. Ale spoko, spoko, juz jest wszystko okej!
Jesli chodzi o samo miasto, to nawet nie mam za duzo zdjec. Miasto, jak miasto, nic mnie jakos szczegolnie nie zachwycilo ani nie sprawilo, ze zapamietam ta krotka podroz na zawsze. Nie, nie tym razem. Oczywiscie fajnie bylo moc tam pojechac, bo to kolejne miejsce w Stanach, ktore moglam zobaczyc i to w dodatku za darmo. Na mojej mapie na scianie, ktora Wam pokazywalam, zaznaczam miejsca, ktore widzialam. Na razie jest ich bardzo niewiele, ale kazda kolejna wbita szpilka to kolejne wspomnienia i kolejny krok do osiagniecia celu, jakim jest odwiedzenie wszystkich stanow.
Jednego dnia poszlismy sobie do Kentucky Science Center. Miejsce to kojarzy mi sie z warszawskim Centrum Nauki Kopernik, ale jest zdecydowanie gorsze. Mniej atrakcji, a niektore eksperymenty tak banalne i oczywiste, ze kazdy z Was sam moglby na nie wpasc. Ogolnie jednak wrazenia mam pozytywne, a Alicia swietnie bawila sie w dziale przeznaczonym dla dzieci, wiec to najwazniejsze. Jesli chodzi o mnie, to najbardziej podobala mi sie czesc biologiczna, bo jest to dziedzina, ktora zawsze jakos tam mnie interesowala, wiec fajnie bylo poogladac jak bije serce, jak pracuja pluca albo poczytac rozne ciekawostki dotyczace ciala czlowieka.
Dzien pozniej Host poszedl do pracy, a ja z Alicia wybralysmy sie do muzeum baseballa. Bardziej ja chcialam tam isc, niz ona, ale to jest naprawde bardzo fajna dziewczynka, z ktora ZAWSZE da sie dogadac. W muzeum ogladalismy film o baseballu, o historii, najbardziej popularnych druzynach, itp. Alicia powiedziala w pewnym momencie dokladnie to: "w ogole nie interesuje mnie ten film i nudzi mi sie, ale wiem, ze tobie sie podoba, wiec poczekam, zebys byla zadowolona". I wlasnie podejscie tego typu nie bylo wyjatkowe i jednorazowe, bo ona taka po prostu jest.
Pojechalismy tez do Mammoth Cave National Park, ktory miesci sie poltorej godziny drogi autem od Louisville. Juz kiedys bylam w miejscu jak to i bylo spoko, wiec bez obaw poszlam i tym razem. Byla to najgorsza decyzja w calym moim zyciu, bo to, jaki mialam atak paniki spowodowany ogromnymi pajakami, ktore widzialam, pozostanie w mojej psychice na zawsze...
Jak wysiedlismy z samolotu w Atlancie, to nawet nie musialam zakladac kurtki :). Wiem, ze ja tu wiecznie tylko o pogodzie, ale no na serio, jest 16 grudnia, a ja chodze w cienkiej kurteczce z podwinietymi rekawami!
No, takze mowiac ogolnie - wyjazd mi sie podobal, ale bylam zmeczona, bedac z Alicia 24/h. Naprawde ja uwielbiam i generalnie nie meczy mnie, ale jednak na pewno zdajecie sobie sprawe, ze takie bycie z 4letnim dzieckiem non stop potrafi w pewnym momencie zwyczajnie denerwowac. Nawet Nathan powiedzial, ze potrzebuje przerwy. Dlatego odpoczelam sobie po powrocie pare dni i juz mi lepiej.
Obrazki, ktore dostalam w prezencie :).
Dwa z wielu innych, na ktore mam juz specjalne pudelko.
Jesli chodzi o ciekawostki z zycia codziennego...
1. Mam wiele planow wyjazdowych, a ostatnio pojawilo sie i Puerto Rico! Najbardziej jednak jak na razie podoba mi sie to, ze w styczniu spedze dwa tygodnie w Kalifornii.
2. Dobijaja mnie tutejsze sklepy... Tzn. tylko z jednej strony. Pojechalam dzisiaj do ROSS po wieszaki na ciuchy, bo juz mi ich zabraklo (odpowiedz na pytanie "dlaczego?" znajdziecie w dalszej czesci tego punktu). Jak sie mozecie domyslac - wieszaki oczywiscie zakupilam. Dodatkowo kupilam tez sukienke, co juz mnie w ogole nie dziwi, bo za kazdym razem, gdy jestem w ktoryms z tych 'fajnych' sklepow (ROSS, Marshalls, Walmart, Target, itp.) to kupuje wiecej, niz potrzebuje. Musze jednak dodac, ze nie przejmuje sie tym jakos szczegolnie, bo moj zdrowy rozsadek dziala wtedy, gdy powinien (np. ostatnio nie kupilam sukienki, ktora byla uszyta chyba z mysla o mnie, bez kitu, bo kosztowala $180), a poza tym tu jest naprawde tanio! Na dniach wrzuce post o cenach, sklepach, itp.
3. Picie wodki z Hostem - bezcenne. Btw, jak ostatnio zamowilam jakiegos drinka w knajpie, to kelner chcial zobaczyc moj dowod. Wyciagnelam wiec i pokazalam, on tak patrzy i patrzy... W pewnym momencie pyta: "gdzie tu jest data urodzenia?" :D.
4. Ostatnio, tzn. przedwczoraj, zepsul mi sie laptop. Tak, ten laptop, ktorego kupilam miesiac temu. Na szczescie nie mialam na nim nic waznego, a zreszta doswiadczenie nauczylo mnie wrzucac zdjecia na serwer, wiec moj SkyDrive swietnie sie tu spisuje. W kazdym razie, pojechalam do sklepu, w ktorym go kupilam i oddalam mowiac, ze sie zepsul. Od razu dostalam nowy w zamian. Wszystko trwalo moze z 10 minut, a ja nie mialam nawet rachunku. Ah, to lubie.
5. Na parkingach zawsze staram sie zostawiac auto w miejscu, gdzie jest cos charakterystycznego. Np. dzisiaj - ogromny, bialy autobus. Spowodowane jest to tym, ze czesto zdarzaja mi sie niesamowite problemy ze znalezieniem auta! Jest tu tyyyyle bialych samochodow, ze raz lazilam po parkingu 20 minut jak glupia.
6. Musze w koncu zaczac ogarniac prawo jazdy i dowiedziec sie o zajecia na uczelni... Wiem, ze to nic takiego. Z prawkiem nie bede miala problemow, a przynajmniej tak mysle. Kwestia tylko tego, zeby sie zebrac, pojechac i zalatwic.
7. Nadal jestem zachwycona podejsciem Amerykanow do innych ludzi, ktorych mijaja na ulicach! Nie moge wyjsc z podziwu, naprawde.
8. Dziwia mnie jednak te ogromne kolejki do Starbucks. Wiadomo, ze nie zawsze i nie wszedzie, ale czasami ciagna sie daleeeeeeko za drzwi wejsciowe. Jak dla mnie - kawa jak kawa, a ludzie traktuja to miejsce, jakby bylo najbardziej prestizowe na swiecie. No ale wiadomo, ze kazdy ma swoj gust, wiec jak im sie chce stac w tych kolejkach, to niech stoja :).
Na do widzenia dodaje moje zdjecie z Alicia, Catgirl :P, zebyscie przypadkiem nie zapomnieli, jak wygladam :D. Paaa!