Monday, November 25, 2013

Atlanta po raz kolejny!

Czas od czwartkowego popoludnia az do dzisiejszego poludnia minal pod haslem: "Alicia jest u matki". Nie robilam w sumie nic specjalnego przez ten czas, ale bardzo fajnie mi on minal, wiec nie mam co narzekac...

Pare dni temu poszlysmy do piwnicy, w ktorym jest pokoj zabaw (jeden z dwoch w tym domu) i ukladalismy rozne budowle z klockow. Bardzo fajnie spedzilysmy ten czas tam i w pewnym momencie zdalam sobie sprawe z tego, ze Alicia lezy i odpoczywa pijac mleko, a ja buduje kolejne i kolejne, coraz to wyzsze wieze :D... Cwiczylysmy tez literki, tzn. probowalysmy cwiczyc.





W czwartek, gdy odwiezlismy Mala do matki (tym razem nie do konca chciala tam zostac...), to pojechalismy do jakiejs meksykanskiej restauracji. Nigdy wczesniej nie jadlam nic z tej kuchni, ale bardzo mi posmakowalo i na pewno tam jeszcze wroce. Tym bardziej, ze jest ona prowadzona przez ludzi z Meksyku i ogolnie tylko Meksykanie tam pracuja, wiec nie ma ze jakis fejk czy cos.

W sobote pojechalam do Atlanty w celu polowania na Jima. Znalazlam w internecie adresy planow, wiec stwierdzilam, ze warto sprobowac. Oczywiscie nie udalo sie ;), a w dodatku dowiedzialam sie, ze zdjecia w Atlancie skonczyli... 4 dni wczesniej. Ahaaaa. No trudno, sprobowalam, dowiedzialam sie, a za jakis czas sprobuje jeszcze raz. Nie wiem jeszcze gdzie, z jakiej okazji, itp., ale to wyjdzie w praniu. Mialam troche czasu, wiec polazilam sobie po Piedmont Park (bardzo mi sie spodobal!) i przejechalam sie na Skyview, czyli na diabelskim mlynie w Downtown, tuz obok Olympic Park. 



Kupilam juz wszystko, co planowalam kupic, wiec nic mnie juz nie bedzie scigac, chociaz sa pewne buty, ktore widzialam i mam wrazenie, ze caly czas mowia do mnie: "kup mnie, kup mnie". Codziennie rano, tuz po tym, jak sie obudze z usmiechem na twarzy, ide sobie na spacer. Moje miasteczko jest jakby po kole, czyli jak wychodze z domu i skrecam w prawo, to ide caly czas chodnikiem przed siebie i po jakims czasie dochodze do domu od lewej strony. Fajne to jest :). Za kazdym razem szczekaja na mnie dwa psy i mijam po drodze kobiete, ktora tez sobie spaceruje. Czasem z wozkiem z dziecmi, czasem bez.

Niedawno pojechalam do Peachtree City z Alicia w poszukiwaniu banku, bo musialam cos zalatwic i juz nie chcialam odkladac dalej. Tym bardziej, ze odkladam caly czas zapisanie sie na prawko, ale dzisiaj zrobilam sobie z ciekawosci test w internecie i mialam 95%, wiec mysle, ze nie mam sie co jakos szczegolnie obawiac. Dostalam tez juz moj SSN, wiec i to mam calkiem z glowy. No ale wracajac do sprawy z bankiem... Moj gps pokazal mi oddzial wlasnie w tamtym miejscu, ale okazalo sie, ze juz go tam nie ma - zostal tylko bankomat. Powiedziala mi to kobieta, do ktorej podeszlam, by zapytac. Powiedziala tez, ze gdzies niedaleko jest jedna placowka i chciala mi wyjasnic, jak dojechac, tyle ze nie znala adresu niestety. Powiedzialam wiec, ze nie bede kombinowac, bo nie znam okolicy i nie chce tak jezdzic bez sensu, a ona na to: "jestes au pair?". Okazalo sie, ze sama przyjechala do Stanow ok. 10 lat temu z Hiszpanii jako au pair no i tak juz zostala.

Wiecie, co mi sie strasznie podoba? To, ze czesto po prostu idac gdzies, spacerujac gdziekolwiek, ludzie usmiechaja i witaja sie. Nawet, jak sie nie znamy (a przeciez nikogo tu nie znam), to bardzo czesto slysze to ich "hi!". Naprawde mi sie to podoba. Od razu lepiej sie czuje, gdy widze zyczliwych ludzi, a nie... Jakbym sie w Polsce usmiechala do ludzi po kolei, to by pomysleli, ze jestem chora umyslowo.

Natomiast rzecza, ktora mi sie nie podoba, jest... Hmm. Okej, na razie nie mam takiej :).

Pozdrowienia!

Monday, November 18, 2013

The Rock Ranch / Brak zimy to rzecz, ktora lubie najbardziej...

Czas przecieka mi przez palce. Ledwo sie budze, a tu zaraz lunch i nagle wieczor. Na roznych blogach wiele razy czytalam, ze czas tutaj nie plynie, tylko zapie**ala, ale nie spodziewalam sie, ze az tak! Ale spoko, jakos specjalnie mi to jeszcze nie przeszkadza raczej. Tym bardziej, ze chcialabym, zeby byl juz 26. grudnia, bo chce leciec do Seattle, a wlasciwie do miasta 30 min od Seattle - Tulalip. Dobijajace jest troche to, ze to okres swiateczny, co oznacza, ze wszystko jest drozsze i bilet lotniczy w obie strony wyniesie mnie $650. 
A'propos, czy ktos z Was mieszka moze w Seattle i moglby mnie przenocowac z 26 na 27 grudnia ;)? 

W sobote pojechalismy z Nathanem i Alicia na The Rock Ranch (KLIK) i w sumie bylo calkiem fajnie. Miejsce to miesci sie jakies 1,5h drogi od Sharpsburg. Jak powiedzialam, ze chce prowadzic, to Host sie zdziwil i powiedzial, ze to przeciez az poltorej godziny! Zdziwil sie jeszcze bardziej jak mu powiedzialam, ze uczac sie prowadzic auto, jezdzilam zawsze po 2 godziny. Takze w koncu pojechalam, a Alicia powiedziala, ze lubi jak prowadze :). Milo spedzilismy czas, a widok jej szczesliwej buzi po zjezdzie na dluuuugiej zjezdzalni byl bezcenny.




Wczoraj mialam spotkanie z innymi au pair, ktore zorganizowaly nasze Area Directors. Okazalo sie, ze na spotkaniach bede zawsze z pewna Francuzka, z ktora bylam w pokoju na szkoleniu w New Jersey! Calkiem fajnie. Ona mieszka 30min na polnoc od Atlanty, a ja 30min na poludnie, wiec mozna spotykac sie w polowie drogi :). Spotkanie mielismy na zajeciach ze sztuki walki, ale zapomnialam nazwy, wiec Wam nie powiem co to bylo dokladnie. Musze przyznac, ze wiekszosc czasu przesiedzialam pod sciana, bo nie dosc, ze glowa mi wczoraj pekala caly dzien, to w dodatku w ogole mnie to nie jara. Nie ukrywam, ze wolalabym jakies zajecia tanca czy nawet aerobik, ale przynajmniej spotkalam sie z innymi dziewczynami, wiec spoko :).




Od jednej z AD dowiedzialam sie, ze gdzies tu u mnie w okolicy Peachtree City jest jakas mala, ale calkiem fajna polska restauracja. Powiedziala, ze nastepnym razem da mi adres. W dodatku dowiedzialam sie tez, ze jej maz byl Polakiem i to jest kolejna osoba, ktora ma Polaka w rodzinie. Np. jedna z 'trenerek' na szkoleniu APC ma meza Polaka. Ostatnio w knajpie jakas kobieta zapytala skad jestem i powiedziala, ze jej brat ma zone Polke. A na The Rock Ranch, jak czekalam na Alicie, to zagadala do mnie jakas dziewczyna i pogadalysmy chwile. Dowiedziala sie, ze dopiero przylecialam i w ogole i strasznie fajnie mi sie zrobilo, jak powiedziala: "you have a beautiful accent!" :D.
Wieczorem obejrzalam sobie film. Tym razem moj wybor stanal na "Zielonej Mili". Wiem, ze juz pewnie zdecydowana wiekszosc z Was to ogladala, ale ja nie i zobaczylam dopiero wczoraj. Calkiem ciekawy film.

A dzisiaj... Coz, wczoraj wieczorem Nathan wyjechal na krotka delegacje z pracy i wraca w srode. Takze jestem teraz ja, Alicia i Margie. Nie za bardzo chce, zeby Alicia przyzwyczaila sie do tego, ze ja jestem tu zawsze, bo tak nie bedzie, dlatego tez jak skoncze moja "prace", czyli ok. 17, jak to Host przedstawil mojej AD, mam zamiar jechac do Walmart i moze polazic gdzies przy okazji. Na mojej liscie zakupow sa dwie rzeczy, ale czuje, ze skonczy sie na wiekszej ilosci. A przesadzic tez nie moge przeciez, bo i tak juz duzo pieniedzy wydalam, takie mam wrazenie. Wierze w swoje samozaparcie i ogarniecie.
Teraz Mala spi, wiec mam chwile i pisze notke. W ogole jest taka ladna pogoda, ze to szok. Rano wyszlam na spacer w sweterku i kurtce; w polowie drogi zdjelam kurtke, a chwile pozniej rozpielam sweter i podwinelam rekawy. Natomiast pozniej, jak wyszlam z Alicia, to w ogole mialam na sobie leginsy i koszulke na ramiaczkach i bylo mi bardzo cieplo! Niesamowite... Jak to napisalam na fejsie - jest polowa listopada, a ja popylam w koszulce na ramiaczkach. Ahh, zyc nie umierac.



Alicia przedwczoraj zapytala: "do you think Nathan is handsome?"... A dzisiaj powiedziala, ze bardzo sie cieszy, ze jestem. W ogole super sa momenty, gdy tak strasznie zapatrzona w swojego ojca dziewczynka, widzac mnie i jego, postanawia usiasc na moich kolanach i pozniej mowi: "wole, zeby Agnieszka potrzymala mnie za reke". W dodatku powiem Wam, ze jej matka to juz mnie chyba nie tyle nie lubi, co raczej nienawidzi, bo wczoraj zadzwonila do Alicii i zapytala czy moglaby ja zabrac na lunch. Co uslyszala w odpowiedzi? Dokladnie to: "wole zostac w domu z Agnieszka". Jej reakcje moge sobie tylko wyobrazac ;).

Thursday, November 14, 2013

dreams are real!

Siedze sobie na lozku z laptopem na kolanach i trzymam rece na klawiaturze, zastanawiajac sie, od czego mam zaczac moja notke... Tyle mam do napisania, ze ciezko mi sie z tym ogarnac, ale postaram sie. Z gory przepraszam za brak polskich znakow. Mam nadzieje, ze nikomu to nie przeszkadza. Pomyslalam, ze podziele ten post na kilka jakby rozdzialow, zeby bylo jasno i czytelnie tak dla Was, jak i dla mnie :).

Szkolenie
Wyjasnijcie mi sens tego, ze tuz po przybyciu do hotelu po mega dlugich zazwyczaj podrozach, trzeba bylo wejsc do sali i sluchac gadania, ktorego tak naprawde nikt nie sluchal, bo wszyscy byli zmeczeni... Nie lepiej bylo zostawic to na pozniej i dac nam wtedy spokoj? 
Kwestia bagazy w pokoju wyglada tak, ze faktycznie zabrac mozna na gore tylko jeden bagaz, ale jest tu pewna rzecz, o ktorej nie kazdy wie. Mozna wziac do pokoju jedna walizke na kolkach, czyli - jesli macie dwie walizki na kolkach, to do pokoju idzie tylko jedna, a druga zostaje w specjalnym schowku - od Was zalezy, ktora wezmiecie na gore; jesli natomiast macie np. dwie torby bez kolek lub walizke na kolkach i np. plecak albo torbe na ramie, to mozecie wziac i to, i to. Dlaczego? Cytuje: "bo nie chcemy miec pozniej zamieszania, gdy wszyscy nagle zaczeliby schodzic z tyloma bagazami".
Sam hotel jest spoko. Au Pair Care ma szkolenia w Hiltonie w New Jersey. Wlasciwie sama miejscowka, to lekkie zadupie i widok z okna nie powalal, ale no co poradzic. Jak za darmo, to sie nie narzeka, nie?
Srednio podobalo mi sie traktowanie nas jak dzieci... Chcialysmy z Dorota pojechac do NY na wlasna reke, zeby nie placic tych $44 (no dajcie spokoj...) i jedna z opiekunek tam slyszala i powiedziala, ze nie, nie, bo to niebezpieczne, bo mozemy sie zgubic, itp., itd. Gdyby ona wiedziala, ile ja przygod mialam juz... W dodatku pan kierowca, ktory mogl nas zawiezc z hotelu do Walmart (i ktory znal kilka slow po polsku) nie mogl zawiezc nas do centrum handlowego 10 minut dalej, bo "nie wolno mu wozic tam au pair". SERIO?! A Walmart to tylko supermarket, wiec wiecie... 
Poza tym, powtarzanie milion razy tego samego, cisza nocna od 22:30... W ogole rozwalilo mnie tlumaczenie nam tego, jak wyglada lot samolotem, co jest na naszych e-biletach, co mozemy miec w walizkach i takich tam roznych rzeczy przed wylotami do rodzin. Nie to, zebysmy juz wszyscy byli po lotach, nie jedna osoba, np. ja, z przesiadkami, no i generalnie wszyscy wszystko wiedzieli, wiec tracilismy tylko czas.
Ogromnym plusem bylo to, ze mozna bylo poznac tyle roznych ludzi. U nas wtedy bylo ok. 90 osob, w tym 2 chlopakow, z 21 krajow. Od Polski (5 dziewczyn razem ze mna), przez Niemcy, Hiszpanie, po Brazylie czy Peru... No i fakt, ze od samego poczatku wszystko bylo po angielsku, byl naprawde pomocny.


Nie chcialo mi sie ogladac filmow, bo i tak spalam polowe podrozy z Frankfurtu do NY, 
wiec co jakis czas lukalam na nasza pozycje :).

Grenlandia

"Praca domowa" ;)

Pierwsza pamiatka z Ameryki haha




Do NY i tak pojechalam nastepnego dnia za darmo, bo - uwaga - moj projekt byl jednym z czterech, ktore wygraly! :D Bylo tak super, ze masakra. Lazilam z glowa w chmurach, bo naprawde nie moglam uwierzyc, ze tam bylam... No niesamowite jest to uczucie, gdy nagle chodzi sie po ulicach, ktore do tej pory widzialo sie w filmach, i ktore tak bardzo chcialo sie zobaczyc. I Times Square, ktore jest tak jasne w nocy, ze trzeba spojrzec w niebo i zobaczyc gwiazdy, zeby wiedziec, ze faktycznie jest noc. OMFG!











Dorota, ja, Aga, Beata, Karolina :)



Atlanta
Ze szkolenia lecialam do Atlanty tak malym samolotem, ze musialam isc do mojego miejsca z ugietymi nogami, bo inaczej sie zwyczajnie nie miescilam. No dajcie spokoj... :P Byl jeden steward, ktory ledwo dawal rade przechodzic miedzy siedzeniami w tym mega waskim korytarzyku. W dodatku bardzo niekomfortowy byl ten lot, bo w takich malych samolotach wszystko czuc milion razy bardziej. No ale ok, dolecialam bez problemu. Nie musialam tez doplacac nic za bagaz. Nie lecialam sama, tylko z jedna Francuzka. Wielkosc lotniska w Atlancie mnie po prostu przerosla... Z miejsca, gdzie wysiadlam z samolotu do odbioru bagazu szlam ponad 40 minut! Moglam wsiasc do kolejki, wiem, ale stwierdzilam, ze aaaa co tam, przejde sie. No to sie przeszlam ;).
Jak wyszlam na gore, to moj Host oczywiscie czekal na mnie. Nie ukrywam, ze stresowalam sie tym spotkaniem no i nie wiedzialam tez, jak mam sie przywitac. Nie wiedzialam, czy mam podac reke, czy co. Postanowilam wiec obczaic jego zachowanie i na szczescie sam mnie objal, wiec spoko, nie musialam sie specjalnie tutaj wysilac. Wzielismy moj bagaz i poszlismy do auta, po czym ruszylismy w droge do mojego nowego miejsca zamieszkania - Sharpsburg - jakies 30-40 minut drogi z Atlanty. Po drodze wstapilismy po jakies jedzenie i tak ogolnie to od samego poczatku fajnie sie gadalo, wiec dosc szybko sie rozluznilam. Gdy dotarlismy do domu, Alicia juz czekala i byla mega podekscytowana i zadowolona! Jestem jej pierwsza au pair, co tez na pewno mialo na to wplyw. Przywitalam sie tez z mama Hosta, Margie, ktora okazala sie na szczescie naprawde bardzo fajna osoba. Dostalam od mojej "Host Corki" kwiatki i dwa rysunki, po czym zostalam oprowadzona po calym domu. Rodzinka mowi do mnie najczesciej Agnieszka, Aga rzadziej, co jest mega fajne, bo nie szukaja na sile ulatwien, a nawet Mala czasem mowi do babci: "grandma! not like this, like that, listen...!".

"Please come soon" :)

Widok z werandy!

I z mojego okna ;).

Schedule
Ogolnie to moj Host, Nathan, powiedzial, ze nie mam zadnych konkretnych godzin, ze po prostu jak sie obudze, to wstane, itp. Wiedzialam jednak, ze jak moja Area Director przyjdzie, to bedzie pytac o to, a poza tym stwierdzilam, ze mimo tego, ze to jest zajebista opcja, to jednak wolalabym mniej wiecej wiedziec, jak to ma wygladac w tych formalnych kwestiach. Umowilismy sie wiec na to, zebym na dole byla w okolicach 9-9:30, a po jego powrocie z pracy, czyli ok. 17, moge robic co chce. Natomiast gdybym np. w ciagu dnia chciala odpoczac/poogladac film/poczytac ksiazke/cokolwiek lub po prostu mialabym zly dzien i chcialabym wyjsc z domu/spotkac sie z kims/pojechac gdzies, to moge to zrobic, bo Margie zawsze jest w domu i im to w ogole nie bedzie przeszkadzalo, bo, cytuje, "jestesmy ludzmi i rozne rzeczy sie zdarzaja". Mowiac najprostszymi slowami, nikt z nas nie chce, zebym czula sie, jakbym byla w pracy. To, co bede robic po powrocie Hosta do domu, zalezy tylko ode mnie. Moge wyjsc i zamknac sie w pokoju lub spedzic z nimi popoludnie. Jeszcze jedna rzecz w kwestii formalnej - mam wolne wszystkie weekendy. Dodatkowo, Alicia spi w dzien w okolicach godz. 15.

Curfew
Nope. Jak juz napisalam przed chwila - to, co bede robic po powrocie Hosta, zalezy tylko ode mnie. Powiedzial dokladnie to: "jesli chcesz, mozemy cos ustalic, ale ja nie chce". Takze sprawa wyglada tak, ze moge wyjsc z domu, gdy on wroci i byc z powrotem nawet o 8 rano nastepnego dnia, bo dla Malej mam byc dostepna od 9. 

Samochod, telefon, itp.
Do mojej dyspozycji jest auto matki Hosta. Mamy sie umawiac po prostu, kiedy co i jak, zeby sie nie okazalo, ze chcemy jechac gdzies w tym samym czasie. Za paliwo nie bede placic w ogole.
Troche sie stresowalam przed pierwsza jazda, ale poszlo mega latwo. Pozniej, jak gdzies wychodzilismy, to zawsze ja prowadzilam i Nathan powiedzial: "jestem pod wrazeniem, naprawde jestem". Predkosci sa tu wieksze. Jak wyjezdzam normalna jednopasmowka, ktora prowadzi na autostrade, to moge jechac 55mph, co daje ok. 88km/h, przy czym po Warszawie jezdzilam 55km/h, co Host skomentowal tak: "kurde, jak zolwie!". Po autostradzie, z dzieckiem na tylnym siedzeniu, 80mph, czyli niecale 130km/h. Jedyna trudnosc, jaka mam, to ogarniecie kolejnosci na skrzyzowaniach... W Polsce regula prawej reki, a tu kto pierwszy, ten lepszy. Jak jest malo aut, to latwo ogarnac, kto przyjechal pierwszy, ale jak jest kolejka, to juz nie jest tak fajnie. No ale to jest kwestia czasu, az sie ogarne z tym, wiadomo.
To, co mnie denerwuje to fakt, ze wiekszosc ludzi nie uzywa kierunkowskazow... No po prostu szlag mnie trafia, jak czekam na wyjezdzie, zeby auto przejechalo, a w ostatniej chwili zwalnia i sie okazuje, ze skreca, co oznacza, ze stalam jak glupia bez sensu, bo moglam jechac wczesniej. Pomijam w ogole kwestie zmieniania pasow na autostradzie pelnej aut bez chociaz jednego migniecia, no ale spoko...

Pojechalam z Nathanem do sklepu z telefonami, zeby ogarnac numer dla mnie i okazalo sie, ze amerykanski numer nie dzialalby na moim telefonie. Nie zebym miala LG L7, wiec w miare nowy telefon, ale spoko... Koles ze sklepu powiedzial, ze musze kupic nowy albo zaplacic za zrobienie czegos tam, ale wyszloby mniej wiecej tyle samo. Postanowilam wiec kupic nowy i polski numer miec na tym starym, ale wiedzialam tez, ze nie mialam wtedy tyle kasy. Powiedzialam wiec, ze wrocimy innego dnia, jak bede miala wiecej pieniedzy, a Host na to: "potraktuj to jako prezent" i kupil mi telefon. W dodatku dodal mnie do swojego planu i jak zapytalam ile miesiecznie mam mu placic za to, to powiedzial, ze mam sie nie martwic o to w ogole, bo on bedzie placil. Zreszta, mam darmowe rozmowy, smsy i 1GB internetu na kazdy miesiac, wiec na pewno nie przekrocze limitow. Samo to, ze tu wszedzie jest wifi, a poza tym ja nigdy w Polsce nie wykorzystywalam tyle miesiecznie, wiec tutaj przypuszczam, ze tez bym nie wykorzystala.

Mam tez juz konto w Bank of America. Potrzebowalam do tego polskiego prawa jazdy (jeszcze nie mam stanowego) i paszportu. Mam konto, ktore do 23. roku zycia jest darmowe.

Bylam tez po Social Security Number. Okazalo sie, ze w formularzu pojawil sie blad (mialam wpisac moje pierwsze imie, a system sam wrzucil tez drugie) i musza wyslac cos do Polski i prosic o potwierdzenie mojej tozszamosci. Dlatego tez numer dostane poczta za iles tam dni.
Jak juz go bede miala, to bede chciala zrobic prawko.

Chcialam tez w koncu kupic laptopa mimo tego, ze Host powiedzial, ze jest komputer, ktorego moge zawsze uzywac, ale wiecie - zawsze lepiej miec swojego wlasnego, nie? Nie chcialam wydawac mega duzo kasy, ale nie chcialo mi sie tez czekac na Black Friday, wiec postanowilam ogarnac teraz. Nie zrobilabym tego, gdyby nie to, ze Nathan dal mi czek na trzy miesiace z gory! Tyle kasy, no masakra. Wiecie, jak mozna przerzucic kase z czeku na konto? Pobierajac aplikacje na telefon i robiac zdjecie owego czeku, a pozniej zatwierdzajac to. Niezle, nie? Nie wiedzialam, ze tak sie da. No w kazdym razie, okazalo sie pozniej, jak juz wrocilam do domu ze sklepu, ze na razie na koncie mam tylko $225, a reszta bedzie dostepna dopiero pod koniec tygodnia, bo to tak stopniowo wplywa. Troche bez sensu, no ale podobnie bylo z kasa za wize. Dlatego tez Host zaplacil za moj laptop ($400). Powiedzialam mu wiec, zeby dal mi swoj numer konta, to mu przeleje kase za to, bo nie chce, zeby za mnie placil, a on na to: "daj spokoj, nie lubie przejmowac sie drobnostkami".

Ogarnelismy juz tez razem pobliskie sklepy takie jak Walmart czy ROSS oraz inne, wieksze i mniejsze, z ciuchami, jedzeniem, kosmetykami, itp. Do najblizszego od siebie mam ok. 20 min autem.

Host Family
Perfect! Mowie Wam, lepiej trafic nie moglam. Rozumiem sie z nimi w kazdej kwestii od samego poczatku. Jak przyjechalam, to Mala pojechala do matki na weekend i specjalnie tak to ustalili, zebym mogla sie ogarnac. Duzo to dalo, bo wszystkie formalnosci zalatwilismy przez ten czas, poza tym ja sie tutaj obeznalam i w ogole, wiec spoko. Spedzilam z Hostem dwa pelne dni, wiec gadalismy o wszystkim i o niczym. Naprawde fajny gosc, mozna porozmawiac o wszystkim i nie bac sie oceniania czy besztania. Jego mama tak samo, pojechala ze mna na zakupy (bo wzielam naprawde malo rzeczy) i tez strasznie fajnie spedzilam z nia czas. Mieszka tu jeszcze ojciec Hosta, Herman, ale on wlasciwie jak gosc. W sensie ze jest bardzo chory - ledwo mowi, ledwo chodzi i prawie caly czas spi. Szukaja dla niego jakiegos miejsca w stylu domu spokojnej starosci, ale chca wybrac cos najlepszego, wiec to pewnie jeszcze potrwa.

Alicia to bardzo wesola i grzeczna czterolatka. Jedynym problemem w jej zyciu jest jej matka... Nie mieszka tutaj i z Alicia widuje sie raz na jakis czas. Jest to kobieta, ktora uzywa roznych dziwnych trikow typu "jesli tego nie zrobisz/nie zjesz/cokolwiek, to cie zostawie" albo "jak nie bedziesz grzeczna, to nie wrocisz do ojca", a Alicia bardzo, ale to bardzo boi sie odrzucenia. Przypominam - gdy Nathan powiedzial jej o mnie i zapytal, co mysli, odpowiedziala: "boje sie, ze Agnieszka mnie nie polubi".
Dziewczynka wiekszosc czasu spedzala na zabawach w odgrywanie roznych roli, sama wymysla scenariusze i mowi, kto jest kim, itp. We wszystkich scenkach jest jedna zla postac. Dam Wam trzy przyklady:
1. jest mala dziewczynka, ktora musi posprzatac dom, bo czycha nad nia pewna zla kobieta, ktora zrobi jej krzywde, jesli nie bedzie porzadku;
2. duza kobieta zabila dziewczynke we snie, ale potem przybyl jednorozec, ktory przywrocil ja do zycia;
3. dziewczynka i jej dwoch towarzyszy musieli schowac sie w szafie przed zla kobieta, ktora wyrzucilaby ich przez okno za zle zachowanie.
Widzicie podobienstwo? Ta dziewczynka jest ona sama, natomiast zlym charakterem jest zawsze jej matka. Poprzez odgrywanie tych scenek inni moga zobaczyc, co ona przezywa w srodku mimo tego, ze na jej twarzy zawsze widnieje szeroki usmiech...
Dzisiaj np. byla sytuacja, gdy byla tu kobieta, ktora opiekuje sie czasem Hermanem, no i Alicia uderzyla sie w nos. Zaczela plakac i... uciekala przed ta kobieta. Nie chciala, by zobaczyla ja placzaca. Nie wiem, czy mam racje, ale wydaje mi sie, ze to tez ma zwiazek z jej relacjami z matka.
Alicia jezdzi do niej, bo, zdaniem jej ojca, nadal stara sie zdobyc jej akceptacje oraz milosc i jeszcze sie nie poddala, chociaz nastapi to predzej czy pozniej. Normalnie mysle, ze Nathan unikalby pozwalania jej na spotkania z ta kobieta, natomiast wyrok sadu to wyrok sadu, na to nic sie nie poradzi.
Najlepsze jest to, ze gdy Alicia jest ze mna, to nie chce odgrywac zadnych rol. Nathan powiedzial, ze to naprawde dobry znak. Bawimy sie po prostu, robimy rozne fajne rzeczy z papieru, chodzimy na spacery, itp. Nie ma w naszych zabawach zadnych zlych charakterow. Mysle, ze polowa sukcesu to zajac jej glowe czyms innym, zeby nie krazyla myslami wokol matki. Uwazam to za moj szybki i ogromny sukces, bo ona mi zaufala, a Host bal sie, ze moze to troche potrwac. Pare razy juz mowila mi "Agnieszka, bardzo cie lubie", raz powiedziala nawet do Nathana: "Agnieszka jest moja au pair na cale zycie". Dzisiaj dostalam calusa i Margie sie rozczulila az. Mysle, ze Alicia potrzebowala kogos totalnie spoza rodziny, kto spojrzy na wszystko trzezwym okiem, itp. Jak to ona sama powiedziala: "kogos, kto nie bedzie przerazajacy".


Wiecie, ze poznalam juz jej matke? Ona mnie nie lubi haha Zapytala Nathana czy zabral moj paszport tak, jak mu mowila, zeby zrobil! Wyobrazacie to sobie? A raz Host powiedzial, ze Alicia powiedziala matce, ze ja mam ladniejsza, jasniejsza i gladsza skore niz ona. Powiedzial, ze jest pewien, ze jak ta kobieta wrocila do domu, to rzucala talerzami ze zlosci haha

Czasami mam problemy ze zrozumieniem Malej. Mowie jej wtedy wprost, ze nie rozumiem, co mowi lub prosze, zeby wyjasnila mi powoli i wyraznie, a ona nie ma z tym zadnego problemu. Kilka razy powiedziala: "wiem, ze nie wszystko rozumiesz, bo jestes z Polski, ale postaraj sie zapamietac nowe slowa, ja ci pomoge".

Najgorsze w tym wszystkim jest to, ze Alicia bedzie probowala swatac mnie i Nathana, jestem tego pewna. Raz powiedziala mu, ze wie, kogo moze poslubic. On zapytal kogo, a ona wskazala palcem na mnie. Kilka razy bardzo chciala, zebym siedziala obok niego przy stole, a kiedy indziej powiedziala, ze wie, kto moze byc jego nowa dziewczyna i po szybkiej wymianie porozumiewawczych spojrzen miedzy mna, a nim, powiedziala uradowana: "Agnieszka!". Poza tym, na samym poczatku mojego pobytu tutaj chciala, zebysmy odegrali scenke, jak to Nathan mi sie oswiadcza. OMG.

Na razie moje dni wygladaja tak, ze budze sie ok. 8 sama (na szczescie nie musze nastawiac budzika), ide na sniadanie, potem wstaje Alicia. Nathan wychodzi do pracy, ona schodzi na dol i je cos albo nie, zalezy czy jej sie chce. Potem troche sie bawimy, potem lunch, a pozniej znowu zabawa. Ok. 15 kladzie sie przespac godzine, a o 17 Nathan wraca z pracy. Ja sie troche pokrzatam tu i tam, po czym ok. 18 jemy obiad przygotowany przez Margie. Pozniej albo wracam na chwile do pokoju, jesli mam co robic, albo zostaje z nimi i spedzamy razem czas az do pojscia spac. Nie przeszkadza mi to w ogole. Wiem, ze pozniej bedzie inaczej, bo poznam nowych ludzi, zaczne chodzic na kurs, pojde na jakas silownie czy cos. Natomiast na razie jest mi dobrze.

Kurs
Jeszcze nie wiem kiedy, ale wiem, ze pojde na kurs English as a second language do miejsca w Peachtree City, ktory to kurs jest za darmo! Oznacza to, ze angielski zrobie za free i to $500, ktore Host Rodzina przeznacza na moja edukacje, bede mogla wydac na inny kurs. Fajna opcja, bez kitu.

Ludzie!
W Sharpsburg mieszka jeszcze jedna au pair, ktora jest Brazylijka. Ostatnio zapytalam czy moze chcialaby sie spotkac i okazalo sie, ze jechala z kilkoma innymi osobami do Atlanty i moglam sie zabrac z nimi. Poznalam w sumie 9 bardzo fajnych osob. Poszlismy do oceanarium ($40 za bilet wstepu - nie warto, ale odhaczylam jedna z rzeczy na mojej liscie do zrobienia!), potem polazilismy po Olimpic Park i poszlismy cos zjesc.



Polowa listopada, a ja tak ubrana latalam po miescie :))).

Muzeum Coca-Coli, ktore widzialam tylko z zewnatrz. 
Nie jara mnie, ale i tak pojde - kolejna rzecz z listy!

Park Olimpijski


Ciekawostki...
Alicia pojechala z matka na zajecia baletu i okazalo sie, ze zostanie u niej do jutrzejszego popoludnia, co oznacza wolne dla mnie calkiem. Nie wiem za bardzo, co mam jutro robic. Z jednej strony pojechalabym do sklepu po waciki do zmywania makijazu i krem do twarzy (woda strasznie wysuszyla mi skore), ale z drugiej nie wiem, czy chce mi sie jechac 25 min w jedna strone do sklepu po dwie rzeczy...

Bylam dzis z Nathanem na spacerze i gadalismy o roznych rzeczach, o zyciu. On opowiedzial mi moja historie, a ja opowiedzialam mu jego i uwazam, ze to bylo naprawde fajne. Dobrze jest wiedziec, z kim sie mieszka pod jednym dachem i miec wzajemne zaufanie.

Tutaj wszedzie dookola sa lasy, w ktorych mieszkaja sarny, dziki, koty, kroliki, wiewiorki i pewnie jakies inne zwierzeta, ktorych jeszcze nie widzialam. Sarny to normalnie biegaja sobie po podworkach i ulicach! Naprawde fajnie to wyglada. Zwlaszcza dla mnie, czyli osoby, ktora cale zycie mieszkala w duzym miescie.

Nathan powiedzial, ze gdy idziemy wszyscy razem gdzies do jakiejs knajpy czy czegos, zeby cos zjesc, to on bedzie placil i ja mam sie o to nie martwic. Musze powiedziec, ze maja tu naprawde dobre rzeczy, natomiast to, co mi sie nie podoba, to wszechobecne przekaski... Caly czas slysze:
"let's have a snack"
"do you want a snack?"
"would you like some chocolate bars?"
Co ja odpowiadam? "Sure!"... Ehh.

Pod koniec stycznia lecimy do Kaliforni (omg omg omg omg). Mozliwe, ze jakos pod koniec grudnia odwiedzimy Waszyngton D.C., ale to jeszcze nie na pewno. Poza tym, co mnie po prostu rozpieprzylo do reszty, prawdopodobnie w okolicach kwietnia/maja polece do... Chin. W glowie mi sie to nie miesci, naprawde mi sie nie miesci. Matka Alicii jest z Azji i w Chinach ma rodzicow. Chciala zabrac Alicie na dwa tygodnie, ale Nathan nie chcial puscic jej samej. Nie wiedzial, jak to rozwiazac, ale w koncu ja tu jestem... Powiedzial, ze jesli zdecyduje sie pozwolic jej jechac, a to jeszcze nie jest pewne, to bedzie chcial, zebym poleciala z nia. Zgon.

W niedziele mam spotkanie z AD i innymi Au Pair. Mam nadzieje, ze bedzie fajnie, chociaz srednio podoba mi sie pomysl zajec ze sztuki walki, na ktore mamy isc... Kompletnie mnie to nie kreci.

Myslalam, ze co, jak co, ale jak przyjade do Stanow, to ludzie przestana sie na mnie gapic. W koncu tu jest tyle naprawde roznych osob! Ale co, oczywiscie nie jest tak. Nawet sobie nie wyobrazacie, jaka sensacje wzbudzam, no az nie wiem, o co chodzi. Wiem, ze to moze dziwnie zabrzmiec, ale naprawde tak jest - przez ten tydzien w roznych miejscach widzialam dwie dziewczyny, ktore byly szczuple. Generalnie najszczuplejsza zawsze jestem ja! Poza tym, jestem najzwyzsza wsrod nich - 5 (slownie: PIEC) osob zaczepilo mnie w sklepie JEDNEGO dnia z pytaniem: "how tall are you?". A wczoraj w jednej restauracji kucharz mnie oblukal, po czym szepnal cos do swojego kumpla i oboje wyszli, zeby sobie na mnie popatrzec, jak stalam i czekalam na Alicie. No kurde, serio?!



Dawno, naprawde dawno nie mialam tak, zebym kazdego dnia budzila sie z usmiechem na twarzy. Teraz tak mam i jestem z tego powodu naprawde, ale to naprawde masakrycznie zadowolona.

_________
Imiona, opisy, itp., uzylam w notce za zgoda Hosta.

Monday, November 11, 2013

Welcome to Atlanta!

Na razie powiem tylko tyle - jest zajebiscie! OBIECUJE, ze dodam dluzsza i bardziej szczegolowa notke, ale potrzebuje do tego laptopa. Przypuszczam, ze kupie go jutro lub pojutrze, wiec do konca tygodnia bedziecie mieli post na milion procent :). Wtey tez odpowiem na wszystkie zalegle komentarze i ogarne Wasze notki. A tetaz dodaje jedno foto, zeby zrobic smaczek i ide spac... Dobranoc ;).

Atlanta Downtown

Tuesday, November 5, 2013

I'm in America, b*tch!!!!

Wdech, wydech, wdech... Dorwalam komputer i darmowy internet, wiec pomyslalam, ze napisze co nieco i z gory przepraszam za brak polskich znakow, no ale wiecie - amerykanska klawiatura. Boze, jakis czas temu nie przypuszczalam, ze kiedykolwiek bede mogla to napisac, a tu prosze! Jak juz nie raz mowilam - wszystko sie moze zdarzyc. A to, ze teraz siedze tu w Hiltonie w New Jersey razem z Dorota, ktora okupuje komputer obok mnie, jest tego najlepszym przykladem.
 
W nocy z niedzieli na poniedzialek nie spalam w ogole, bo doszlam do wniosku, ze to ostatni dzien w Polsce (w Europie!), wiec trzeba wykorzystac, jak najbardziej sie da. Spedzilam go wiec z wieloma ludzmi, z ktorymi nie zobacze sie przez dlugi czas. Poza tym, samolot mialam o 6:55, co oznaczalo, ze musialabym wstac kolo 2 w nocy, zeby sie ogarnac do konca, umyc wlosy, itp., wiec nawet nie oplacalo mi sie klasc.
 
Na lotnisku bylam jakos przed 5 rano. Wpadly tez, jak juz pisalam, trzy kolezanki, siostra, chrzestna i siostra cioteczna. Bylam i w sumie dalej jestem wdzieczna, bo bylo to naprawde bardzo mile. Posiedzialysmy chwile, czekajac az otworza chek-in do Frankfurtu, co miejsce mialo ok. godziny 5:15. Podeszlam do kolejki, ktora przez zaledwie kilka minut zrobila sie dosc dluga, wiec mialam sporo czekania. Razem ze mna stanela cala moja ekipa no i czekalysmy...
Gdy odprawilam moja super walizke w zebre, postanowilam sie pozegnac ze wszystkimi i tutaj znowu nie bylo latwo. Dziewczyny wzruszyly sie - ja nie. Caly czas mialam usmiech na twarzy, a kilka godzin pozniej dostalam smsa od Magdy, ze jest zadowolona, ze bylam taka usmiechnieta caly czas. Zostawilam wszystkich i poszlam do strefy, gdzie juz nikt nie mogl za mna zawolac...
 
O samych lotach niewiele nam chyba do powiedzenia. Cale dwie godziny z Warszawy do Frankfurtu przespalam - nawet ladowanie! Nie wyobrazacie sobie nawet, jaka zmeczona bylam. Lotnisko we Frankfurcie jest olbrzymie, naprawde ogromne. Ogromny plus byl taki, ze wszystko bylo tak genialne oznaczone, ze nie mialam zadnego problemu z tym, zeby znalezc odpowiednie wyjscie. Na szczescie nie musialam czekac zbyt dlugo, bo zaledwie dwie godziny, wiec spoko.
 
W koncu wsiadlam do samolotu do Nowego Jorku... Latalam juz wiele razy, ale pierwszy raz tak ogromnym samolotem, w ktorym co chwile rozdawali jedzenie i picie oraz pytali czy wszystko okej, itp. No ale coz, nie powiem, zeby sam lot nalezal do przyjemnych. Przespalam jakeis 6 godzin, wiec obudzilam sie 2,5 godziny przed ladowaniem. Obejrzalam jeden odcinek "Teorii wielkiego podrywu" i gapilam sie w okno jak glupia. Ja siedzialam przy oknie, po srodku bylo wolne, a po prawej siedziala jakas Amerykanka.
 
Gdy wyladowalam, musialam czekac poltorej godziny w kolejce do celnikow - MASAKRA. Tyle ludzi, ze szok! No ale w ogole sie nie denerwowalam na szczescie i w sumie poszlo sprawnie. Podeszlam do celnika, przywitalam sie i podalam paszport. Pan zapytal: "do you know what you are going to do here?". Odpowiedzialam: "OF COURSE I DO!". Pan zdjal mi odciski palcow, wbil stempelek przy wizie i powiedzial: "welcome to America!".
 
Przy wyjsciu z lotniska czekal pan z karteczka "AuPairCare" i z kilkoma innymi dziewczynami. Prawie wszystkie byly Azjatkami, a ja zagadalam do jednej, ktora okazala sie Serbka. Z lotniska do hotelu jechalysmy poltorej godziny. Na miejscu umowilam sie z Dorota, a ok. 8 wieczorem poszlysmy spac.
 
Obudzilam sie o 4 nad ranem i nie moglam juz spac! Nie wiem, czy to kwestia tego, ze mialam swiadomosc, ze jestem w Stanach, czy o co chodzilo, ale bylam wyspana.
 
Samo szkolenie... Nie powiem tu zbyt duzo, bo jest nudne. Serio. Nie dowiedzialam sie niczego nowego w ciagu dzisiejszego dnia. Jest kilka dziewczyn, ktore mnie irytuja, ale generalnie wiekszosc jest mega mila i w ogole. Ogolnie jest nas ok. 90 osob, w tym 2 chlopakow, z 21 krajow. Niezle, nie?
 
Po szkoleniu pojechalysmy z Dorota, Beata, jedna Brazylijka i Niemka do supermarketu. Boze, serio?! Nagle wszystkie ceny w dolarach, wszystko takie ogromne, tyle czarnoskorych ludzi! I te zolte taksowki! A prostownice kosztuja tylko ok. $20, wiec jest okej haha :). Z Beata zrobilysmy sobie tez pierwsze zdjecia na pamiatke! Szkoda, ze nie moge ich tu wrzucic, ale spoko - nadrobie to.
 
Teraz idziemy na kolacje... Moglabym pisac jeszcze duuuuuzo, ale dziewczyny mnie poganiaja ;). Jak znajde wiecej czasu, to napisze wiecej :).
 
Do uslyszenia!

Sunday, November 3, 2013

No to lecę!!

W związku z tym, że przez jakiś czas (jak najkrótszy, mam nadzieję) nie będziecie mogli czytać moich wypocin, mam dla Was kolejną notkę z serii tych długich :). Normalnie aż podzielę ją na kilka części...

W tym momencie jest godzina 1:56 w nocy, co oznacza, że za 3 godziny będę na Okęciu, a za kolejne 2 będę już siedziała w samolocie na moim miejscu przy oknie... Oprócz pisania notki, maluję paznokcie i czekam, aż podeschną mi trochę włosy, by je wysuszyć.

Pożegnania
Wszystkie były ważne, ale tutaj wspomnę tylko o paru...

Ile prezentów dostałam przez ostatni czas, ile alkoholu wypiłam, ile zjadłam słodyczy i innego niezdrowego żarełka, to wolę nie myśleć. No ale wiecie, jak to wygląda... Spotyka się grupka dziewczyn, więc automatycznie - tu pizza (jak jest promocja 3 średnie pizze w cenie 1, no to aż grzech nie korzystać!), tam chipsy i paluszki, a i popić czymś trzeba, więc kilka butelek wina ma się w zanadrzu, co by nie zabrakło, a przecież zmarnować się na pewno nie zmarnuje! I tak co chwilę. Cóż, nic się nie poradzi - life is life, czyż nie :D?

Usłyszałam od pewnego znajomego coś, co bardzo mi się spodobało i co powtarzam teraz innym: "Aga, przecież ty nie umierasz i jeszcze nie raz się zobaczymy, ja się z tobą nie żegnam, bo oboje byśmy płakali, pożegnania są smutne, więc my będziemy się tylko witać!" Naprawdę bardzo mi to pomogło, bo jak jechałam do Łodzi w połowie października właśnie po to, by się spotkać z nim i z kilkoma jego kumplami, gdy tam byli (pisałam o tym wypadzie wcześniej), to myślałam sobie, że pewnie będę wracać smutna, że nie będę nic mówić, że zacznę wymyślać, czego nie zdążyliśmy zrobić, itp. A to, co mi powiedział sprawiło, że było wręcz odwrotnie. Wracałam do Warszawy z uśmiechem na ustach tylko dzięki temu, co powiedział. Uświadomiło mi to, że my naprawdę jeszcze kiedyś się spotkamy i nie tylko ja na to czekam. Może nawet w Stanach w przyszłym roku! W końcu mają tam być całą grupą. OBY.
Btw, nie obeszło się oczywiście bez zdania o treści - "uważaj na siebie bardzo i nie ufaj murzynom*" :D.

Nie zawsze jednak było tak kolorowo, a ja niestety należę do grupy ludzi dość sentymentalnych, co nie zawsze jest dobre... Ale czasami pomaga w tym, by niczego później nie żałować, bo jednak byli tacy ludzie, na których mi jakoś tam zależy i chciałam, żeby wiedzieli, co się u mnie dzieje, skoro dzieje się aż tyle :). 

W zakładce z faktami o mnie napisałam, że zawsze spotykam się z moim ulubionym wokalistą, gdy jest w Polsce, a nawet usłyszałam od niego, że w drodze do naszego kraju zastanawiał się, czy ja będę. Chodzi o Matta Pokorę. Ostatni raz spotkałam się z nim jakoś w maju tego roku i doskonale wiedziałam, że już więcej okazji nie będzie. Wtedy nie miałam jeszcze nawet prawa jazdy, ale wiedziałam, że to była kwestia czasu i jestem tak zdeterminowana, że w końcu wyjadę. Dlatego też postanowiłam się pożegnać już wtedy. Pytał kiedy jadę, gdzie, po co i w ogóle. Gdy powiedziałam, że dokładnie nie wiem, ale pewnie na przełomie października i listopada (widzicie, jak strzeliłam!), to powiedział, że na pewno nie będzie go w Polsce do tego czasu i ewidentnie było mu przykro. Naprawdę się zmartwił, po czym zaczął mówić, że życzy mi powodzenia, że jest pewien, że sobie poradzę, że na pewno bardzo mi się spodoba i zapewne nie wrócę już do Europy. Przytulił mnie i powiedział, że mam na siebie uważać, a jak poszedł, to jakoś nie mogłam powstrzymać łez. Nie myślcie sobie, że to dlatego, że "kocham się w gwieździe", bo wcale tak nie jest. Tu chodzi po prostu o to, że niby widywałam go rzadko, ale jednak i ja się do tego przyzwyczaiłam, i on, a to jest jedna z tych osób, których mogę już więcej nigdy nie spotkać, bo przecież nie wiadomo, co się może zmienić przez ten czas, gdy nie będzie mnie w Europie...

Koleżanki z fanclubu, który prowadzę, o czym już Wam wspominałam też, zrobiły mi niedawno małą, ale mega miłą niespodziankę. Kilka z nich przyjeżdżało do Warszawy i spotykałyśmy się co jakiś czas razem tak po prostu, by pogadać i spędzić miło czas. Tak też było ostatnio, natomiast tym razem, gdy weszłam spóźniona (musiałam iść rano do pracy), to moim oczom ukazał się kolorowy napis "DZIĘKUJEMY". Dostałam też tort, przewodnik po USA i aniołka "na szczęście", którego oczywiście zabieram ze sobą. No a fanclub oczywiście nie przestaje istnieć, za co też im jestem wdzięczna, bo zostają na straży :).




Nie obyło się oczywiście bez pożegnania w pracy. Zrobiłyśmy sobie z dziewczynami małe spotkanie w zeszłym tygodniu. Pracowałam tam 1,5 roku i niby nie był to jakiś ogromny szmat czasu, ale jednak naprawdę przyzwyczaiłam się do tego, że pracowałam codziennie wieczorem, a później zazwyczaj jeszcze w weekendy rano; że czasem wkurzałam się na ludzi, ale ogólnie niektórzy zawsze poprawiali mi humor; że poznawałam coraz to nowe osoby; że zawsze mogłam posłuchać jakichś ciekawych ploteczek od dziewczyn... Fajnie było, naprawdę! Dlatego miło było się jeszcze spotkać, a i tutaj też mały prezencik dostałam - bransoletkę Lilou z napisem, który zaaaaawsze będzie sprawiał, że będę się uśmiechać :).

Na lotnisku będę miała niezła ekipę... Moja siostra, jej przyjaciółka, którą też znam, moja chrzestna i moje dwie bliskie koleżanki. Fajnie, nie ma co :).

Jeśli chodzi o coś z mojej strony, to ściągnęłam ze ścian wszystkie zdjęcia, które na nich wisiały i wywołałam jeszcze trochę, po czym powklejałam wszystko do albumu i dodałam różne opisy. Poprosiłam też kilka osób o wpisy na pamiątkę. Wiecie co, no naprawdę, takie ładne rzeczy mi wszyscy napisali, że aż brak mi słów.

Na koniec tej części mojej notki wisienka - wiecie, jak mój ojciec skomentował całą sprawę? Dokładnie tak: "to jest najgorsza decyzja w twoim życiu, bo na pewno sobie nie poradzisz i wrócisz z płaczem". Nie ma to jak wsparcie rodziny, co ;)?

Orientation project
Chwała wszystkim świętym, że udało mi się to dokończyć. Zaczęłam naprawdę bardzo dawno, ale okazało się to o wiele bardziej czasochłonne, niż wcześniej myślałam. Byłam zmuszona robić wszystko ręcznie, bo nie mam drukarki, a poza tym mój laptop jest w opłakanym stanie. Wyszło mi w sumie 35 stron. Byłoby więcej, ale zrezygnowałam z rozdziału z przepisami i z bajkami oraz wierszami, bo nie zdążyłam przetłumaczyć. Pokażę Wam zdjęcia kilku przykładowych stron.







Wszystkie te kartki dałam do bindowania.

Pakowanie
Oh tak, mój chyba ulubiony ostatnio temat. Ogarniacie to, że musiałam wywalić trochę rzeczy, bo miałam za dużo?! A byłam przekonana, że i ta mało biorę... No widać niestety tym razem nie miałam racji. Trudno, wystarczy mi to, co mam, a tak naprawdę nie żałuję żadnej pozostawionej rzeczy, więc spoko.

Prezenty
To też wreszcie ogarnęłam! Dla Małej mam książkę z polskimi legendami w wersji polsko-angielskiej, maskotkę bociana ze smyczą z jakimś motywem z Polski i słodycze. Dla Hosta kubek we wzorki jakieś takie ludowe i z napisem, że z Polski oraz słodycze, a dla jego mamy książkę z przepisami na polskie potrawy w wersji angielskiej i słodycze.

Blogi
Czytałam notki na Waszych blogach, ale normalnie nie mam kiedy skomentować, a zabierałam się za to już kilka razy. Nadrobię zaległości na pewno i mam nadzieję, że sama będę pisać dalej. Może nie tak często, jak do tej pory, ale jakoś na pewno :).

Rozumiecie, że ja się nadal w ogóle nie stresuję? Ja, czyli osoba, która przeżyła co najmniej sto ataków serca ze stresu :P. Aż sama jestem pod wrażeniem, serio.

W chwili obecnej jest godzina 3:06, a ja spokojnie prostuję sobie włosy. Żegnam się również. Odezwę się, jak tylko będę mogła :).

Paaaaaaa!

____________
* Ani on, ani ja nie mamy żadnych uprzedzeń do czarnoskórych mężczyzn. Chodzi tylko o to, że w Atlancie i ogólnie w Georgii jest ich bardzo dużo, a ja jestem wysoką, jasną blondynką, więc chcąc-nie chcąc będę ich przyciągała.