Wdech, wydech, wdech... Dorwalam komputer i darmowy internet, wiec pomyslalam, ze napisze co nieco i z gory przepraszam za brak polskich znakow, no ale wiecie - amerykanska klawiatura. Boze, jakis czas temu nie przypuszczalam, ze kiedykolwiek bede mogla to napisac, a tu prosze! Jak juz nie raz mowilam - wszystko sie moze zdarzyc. A to, ze teraz siedze tu w Hiltonie w New Jersey razem z Dorota, ktora okupuje komputer obok mnie, jest tego najlepszym przykladem.
W nocy z niedzieli na poniedzialek nie spalam w ogole, bo doszlam do wniosku, ze to ostatni dzien w Polsce (w Europie!), wiec trzeba wykorzystac, jak najbardziej sie da. Spedzilam go wiec z wieloma ludzmi, z ktorymi nie zobacze sie przez dlugi czas. Poza tym, samolot mialam o 6:55, co oznaczalo, ze musialabym wstac kolo 2 w nocy, zeby sie ogarnac do konca, umyc wlosy, itp., wiec nawet nie oplacalo mi sie klasc.
Na lotnisku bylam jakos przed 5 rano. Wpadly tez, jak juz pisalam, trzy kolezanki, siostra, chrzestna i siostra cioteczna. Bylam i w sumie dalej jestem wdzieczna, bo bylo to naprawde bardzo mile. Posiedzialysmy chwile, czekajac az otworza chek-in do Frankfurtu, co miejsce mialo ok. godziny 5:15. Podeszlam do kolejki, ktora przez zaledwie kilka minut zrobila sie dosc dluga, wiec mialam sporo czekania. Razem ze mna stanela cala moja ekipa no i czekalysmy...
Gdy odprawilam moja super walizke w zebre, postanowilam sie pozegnac ze wszystkimi i tutaj znowu nie bylo latwo. Dziewczyny wzruszyly sie - ja nie. Caly czas mialam usmiech na twarzy, a kilka godzin pozniej dostalam smsa od Magdy, ze jest zadowolona, ze bylam taka usmiechnieta caly czas. Zostawilam wszystkich i poszlam do strefy, gdzie juz nikt nie mogl za mna zawolac...
O samych lotach niewiele nam chyba do powiedzenia. Cale dwie godziny z Warszawy do Frankfurtu przespalam - nawet ladowanie! Nie wyobrazacie sobie nawet, jaka zmeczona bylam. Lotnisko we Frankfurcie jest olbrzymie, naprawde ogromne. Ogromny plus byl taki, ze wszystko bylo tak genialne oznaczone, ze nie mialam zadnego problemu z tym, zeby znalezc odpowiednie wyjscie. Na szczescie nie musialam czekac zbyt dlugo, bo zaledwie dwie godziny, wiec spoko.
W koncu wsiadlam do samolotu do Nowego Jorku... Latalam juz wiele razy, ale pierwszy raz tak ogromnym samolotem, w ktorym co chwile rozdawali jedzenie i picie oraz pytali czy wszystko okej, itp. No ale coz, nie powiem, zeby sam lot nalezal do przyjemnych. Przespalam jakeis 6 godzin, wiec obudzilam sie 2,5 godziny przed ladowaniem. Obejrzalam jeden odcinek "Teorii wielkiego podrywu" i gapilam sie w okno jak glupia. Ja siedzialam przy oknie, po srodku bylo wolne, a po prawej siedziala jakas Amerykanka.
Gdy wyladowalam, musialam czekac poltorej godziny w kolejce do celnikow - MASAKRA. Tyle ludzi, ze szok! No ale w ogole sie nie denerwowalam na szczescie i w sumie poszlo sprawnie. Podeszlam do celnika, przywitalam sie i podalam paszport. Pan zapytal: "do you know what you are going to do here?". Odpowiedzialam: "OF COURSE I DO!". Pan zdjal mi odciski palcow, wbil stempelek przy wizie i powiedzial: "welcome to America!".
Przy wyjsciu z lotniska czekal pan z karteczka "AuPairCare" i z kilkoma innymi dziewczynami. Prawie wszystkie byly Azjatkami, a ja zagadalam do jednej, ktora okazala sie Serbka. Z lotniska do hotelu jechalysmy poltorej godziny. Na miejscu umowilam sie z Dorota, a ok. 8 wieczorem poszlysmy spac.
Obudzilam sie o 4 nad ranem i nie moglam juz spac! Nie wiem, czy to kwestia tego, ze mialam swiadomosc, ze jestem w Stanach, czy o co chodzilo, ale bylam wyspana.
Samo szkolenie... Nie powiem tu zbyt duzo, bo jest nudne. Serio. Nie dowiedzialam sie niczego nowego w ciagu dzisiejszego dnia. Jest kilka dziewczyn, ktore mnie irytuja, ale generalnie wiekszosc jest mega mila i w ogole. Ogolnie jest nas ok. 90 osob, w tym 2 chlopakow, z 21 krajow. Niezle, nie?
Po szkoleniu pojechalysmy z Dorota, Beata, jedna Brazylijka i Niemka do supermarketu. Boze, serio?! Nagle wszystkie ceny w dolarach, wszystko takie ogromne, tyle czarnoskorych ludzi! I te zolte taksowki! A prostownice kosztuja tylko ok. $20, wiec jest okej haha :). Z Beata zrobilysmy sobie tez pierwsze zdjecia na pamiatke! Szkoda, ze nie moge ich tu wrzucic, ale spoko - nadrobie to.
Teraz idziemy na kolacje... Moglabym pisac jeszcze duuuuuzo, ale dziewczyny mnie poganiaja ;). Jak znajde wiecej czasu, to napisze wiecej :).
Do uslyszenia!
Cieszę się, że wszystko przebiegło bezproblemowo! :)
ReplyDeleteDaj znać jak najszybciej i przede wszystkim dodaj jakieś zdjęcia, jak już będziesz mogła :D
jupi, udalo sie :) haha, zazdroszcze Ci tego, ze potrafisz zasnac w samolocie. Ja nie potrafie w zadnym srodku transportu bez wzgledu na to ile nocy nie przespie :D
ReplyDeleteWrzucaj zdjecia, baw sie dobrze i przetraw te nieszczesne irytujace dziewczyny :) Kto wie, moze i Ty je w rownym stopniu irytujesz, wiec rownowaga w przyrodzie musi byc :)
Bardzo sie ciesze Aguuuus! :)))
ciesze sie ze wszystko w porzadku czekalam na ta notke ;) teraz nastepna notka z domu host family napisz jak pierwsze spotkanie, room tour zrob! pozdrawiam jagoda baw sie dobrze i pisz dla nas ;)
ReplyDeleteAle Ci zazdroszczę, już nie mogę się doczekać kiedy będę tam gdzie Ty :)
ReplyDeletePowodzenia i trzymam za Ciebie kciuki :)
Aaaaaa super, czytając to czuć Twoją ekscytację!!! Dobrze, że jesteś cała, powodzenia z host family :)
ReplyDeletehahaha "tyle czarnoskórych ludzi!" :) z zakładki "o mnie" wyczytałam, że mamy wiele cech wspólnych, a m.in. to, że podobają nam się czarnoskórzy mężczyźni! a więc... witaj w raju :D:D!
ReplyDeleteyaaaaay jesteś tam!!!! :D
ReplyDeleteCieszę się razem z Tobą ! :))
ReplyDeleteBuziaki :)
zazdroszcze widoku tych zoltych taksowek!;o
ReplyDeleteAaaa aa jesteś tu! Mega. Czekam na dłuższe relacje :D
ReplyDeletepowodzenia!!! śledzę Twojego bloga i czekam na relacje!
ReplyDeletewspaniale! przygodę czas zacząć! :D
ReplyDeletesuper wpis, dodaj jakies zdjecia! :) POWODZENIA!!
ReplyDeleteTeraz już wiem, o co chodzi z tymi łzawymi pożegnaniami na lotnisku, które dotąd widziałam tylko w filmach....:( Zdecydowanie wolę się witać!
ReplyDeleteAchh te pierwsze emocje w Stanach :D A tu hop siup i już 34. dzień...