//
ENGLISH VERSION HERE //
Hejka!
Normalnie napisałabym, że sorry za opóźnienie i brak postu w weekend, ale co tam... Nie będę się usprawiedliwiać tym razem :D Dobra, bez owijania w bawełnę! Mówię wprost jak jest, a co! Jest się czym chwalić no i to duża oraz bardzo ważna zmiana w życiu - kolejna, której jesteście świadkami - więc nie ma co ukrywać.
Jestem w 7. tygodniu ciąży!
Opowiem Wam co nieco, bo chcę ;) Wiem, jak to jest, że ludzie często czekają do zakończenia pierwszego trymestru, bo to tak na wszelki wypadek, ale ja w sumie nie muszę być jak wszyscy, nie? No i Nate nie ma nic przeciwko temu, więc tym bardziej spoko.
O tym, że jestem w ciąży, dowiedziałam się jakieś trzy tygodnie temu, więc wiedziałam już o tym w czasie naszego spotkania w USCIS i urzędnik się oczywiście o tym również dowiedział. Generalnie wszystko poszło dość sprawnie i szybko się zorientowałam, że coś tam jest inaczej niż zwykle, bo najzwyczajniej w świecie miałam wszystkie możliwe objawy. No i to był pierwszy raz w życiu, kiedy miałam takie przeczucie jadąc autem - dokładnie pamiętam ten moment - że hej, chyba wypadałoby to sprawdzić. Pojechałam do sklepu, kupiłam test ciążowy (w sumie to dwa... różne rodzaje - na wszelki wypadek), zrobiłam i bam - dwie kreski na jednym, a na drugim jak byk: "pregnant". Taki miałam zaciesz na twarzy, że nawet sobie nie wyobrażacie!
Dzielenie się tą radosną nowiną...
Nathanowi powiedziałam właściwie tego samego dnia. Co prawda na początku planowałam poczekać chwilkę i najpierw iść do lekarza, ale tak siedzieliśmy na kanapie, rozmawialiśmy i nie mogłam się powstrzymać, więc to z siebie wywaliłam i... zaczęłam płakać. Taka moja reakcja. Nate zareagował mówiąc "oh shit!", ale z mega uśmiechem na twarzy oczywiście. I to był czwartek. W piątek zadzwoniłam do gabinetu lekarskiego i jeśli teraz dobrze pamiętam, to w poniedziałek miałam już wizytę. Pani przez telefon powiedziała mi, że mogę iść na wizytę właściwie kiedy chcę i nie muszę czekać na jakiś tam 10 czy któryś tydzień. Zdecydowałam więc iść od razu, żeby się upewnić po pierwsze (mimo tego, iż wiem, że testy ciążowe mylą się ekstremalnie rzadko), a po drugie żeby zwyczajnie zrobić jakieś pierwsze badania krwi czy cokolwiek i wiedzieć, że jak na daną chwilę to wszystko jest okej no i dowiedzieć się też, co robić dalej.
Nie chciałam jeszcze rozpowiadać innym, bo 4 tygodnie to bardzo wczesne stadium i samo ryzyko poronienia dla kobiet w moim przedziale wiekowym wynosi aż 20-25% (wzrasta w miare starzenia się i dla kobiet powyżej 35. roku życia wynosi aż 50%). Teraz w moim przypadku wynosi mniej niż 5%, a za tydzień spadnie do poniżej 1%. Statystycznie. Tak czy siak, zależało mi więc na tym, by jeszcze nie mówić Alicii, bo wiecie, jak to jest - jak ona się dowie, to zaraz wszyscy się dowiedzą. Nathan niechętnie, ale zgodził się. Niestety przyszedł taki czas, dwa tygodnie temu, kiedy to przyjechały w odwiedziny do Margie siostry Nathana i dorosły syn jednej z nich. Jako że chcieli wszyscy spędzić razem weekend to trzeba było coś wymyślić, a ja czułam się tak źle, że w ogóle nie było opcji, by zobaczyli mnie uśmiechniętą i pełną energii, chętną do rozmów i spacerów... Nic z tych rzeczy. Także po krótkiej naradzie z mężem doszliśmy do wniosku, że okej, powiemy im. On czynił te honory i poinformował wszystkich przy obiedzie w restauracji (jak jeszcze mogłam jeść...) i wszyscy sprawiali wrażenie ucieszonych, więc kamień spadł mi z serca, gdy zobaczyłam ich reakcje. W sumie to nie wiem, czego się obawiałam, no ale wiecie... Te czarne scenariusze, heh. No i skończyliśmy w kinie, więc właściwie nie musiałam robić nic oprócz nie spania, całe szczęście.
Alicia to w ogóle tak się podekscytowała! Zaczęła pytać: "you're pregnant?! Really?! But you're not joking, right?! Oh, I've been asking for this for such a long time!" (tłumaczenie na życzenie mojej siostry: "Jesteś w ciąży?! Naprawdę?! Ale nie żartujesz, nie?! Oh, prosiłam o to przez tak długi czas!") I to prawda, bo dość często powtarzała, że chciałaby brata lub siostrę i czy może przypadkiem nie jestem w ciąży, bo ona chce, żebym była. Doczekała się, więc bardzo się ucieszyła i teraz codziennie daje całusa w mój brzuch, chociaż jeszcze w ogóle się nie powiększył ;)
A blog to wiadomo... Jak napiszę tu to już wszyscy będą wiedzieć, także tak... here we go.
Jak ja się czuję?
Ogólnie jeśli chodzi o moje samopoczucie to jest wręcz fatalne i to trwa już z dwa i pół tygodnia. Całe dnie leżę na kanapie i oglądam filmy i seriale; aktualnie powtarzam Miodowe Lata od samego początku raz jeszcze. Moje spacery ograniczają się do łażenia po domu, bo jak raz spróbowała na zewnątrz, to prawie umarłam. Kompletnie nic mi się nie chce, kręci mi się w głowie, jestem słaba, pobolewa mnie w dole pleców i nie tylko. Nate bardzo mi pomaga - robi zakupy, daje mi jedzonko jak jest w domu, sprząta moje części, gotuje dla siebie. Najgorsze jest to, że schudłam ok. 5,5kg w ciągu 3-4 dni, co w moim przypadku nie jest zbyt dobre, bo od dawna byłam na granicy niedowagi i niedawno udało mi się przytyć 1,5kg, co było sporym sukcesem. No i proszę, nagle mi ponad 5 spadło ot tak, z dnia na dzień właściwie. Tzn. w sumie to nie ot tak, bo wiecie, mówiąc najprościej - zwracałam wszystko, co zjadłam lub wypiłam. Dlatego też muszę brać tabletki na nudności, które pozwalają mi jeść trochę więcej, ale jednocześnie sprawiają, że jestem strasznie senna cały czas i np. prowadzenie auta w ogóle nie wchodzi w grę aktualnie. Słuchajcie, ja w życiu tyle nie spałam... W nocy śpię po 12-13 godzin, a potem w dzień jeszcze ucinam sobie 2-godzinną drzemkę. To jest coś! Jeszcze tylko chciałabym jeść normalnie, ale to wiecie, wszystko wróci z czasem... W ciągu pięciu tygodni powinno, a na razie najlepiej wchodzą mi owoce, lekkie zupy, herbata miętowa i woda z cytryną, co w sumie nie jest aż takie złe, bo jakbym miała ochotę na same pizze i chipsy to byłoby gorzej. I w tym momencie bardzo cieszę się, że nie mam pracy, bo nie wyobrażam sobie pracować w takim stanie.
W ostatni poniedziałek byłam na drugiej wizycie i miałam USG, na którym widziałam mojego bobaska i jego bijące serduszko :) Jako że naoglądałam się już przeróżnych zdjęć i filmików to potrafiłam rozpoznać głowę i resztę ciała oraz zobaczyć to bijące serce, ale to tyle. Lekarz za to widział jeszcze więcej, czego moje oczy już nie doświadczyły, chociaż starał się pokazać. Powiedział, że z tego, co widzi to z dzieckiem jest wszystko perfekcyjnie okej. Miałam też pobraną krew i następną wizytę mam za miesiąc, ale w sprawie wyników badań krwi zadzwonią do mnie w ciągu tygodnia. Dostałam też torebkę z przeróżnymi informacjami, folderami z istotnymi informacjami, witaminami, itp.
Mój styl życia i ewentualne zmiany.
W razie, jakby ktokolwiek się zastanawiał, to w sumie nic nie mam zamiaru nic zmieniać. Nie wrócę do jedzenia ani nabiału, ani tym bardziej mięsa i to w ogóle nie podlega żadnej dyskusji. Wiem, że "wegańska ciąża" wzbudza kontrowersje, do których bardzo chętnie się odniosę, jeśli będzie okazja. Gdy poczuję się lepiej to mam zamiar wrócić na moje zajęcia taneczne, ale oczywiście z pewnymi modyfikacjami, bo wielu rzeczy to ja już teraz nie mogę robić. Od kawy to i tak teraz mnie strasznie odrzuca, więc z tym problemu nie ma, a jak już mi to minie to nie będzie to dla mnie żaden wysiłek, by ograniczyć do minimum i wypić np. bezkofeinową po obiedzie. W końcu smakuje tak samo, a mi tu o smak chodzi, a nie o żadne pobudzanie ani nic takiego (swoją drogą, mówią, że bezpieczna ilość kofeiny w ciąży to max. 2 filiżanki dziennie, chociaż ja wolę tego unikać dla spokoju, bo ta ilość określona jest dlatego, że nie ma badań na kobietach, które piłyby te dwie lub mniej - są tylko na tych, które piły więcej niż 2; dodatkowo, lekarz powiedział, że jakbym miała jakiś ból głowy, to spokojnie mogę poratować się np. właśnie kofeiną). Alkoholu nie piję i papierosów nie palę, więc z tym mam spokój całkowity na starcie.
Ostrzegam, że będę o tym pisać na blogu regularnie gdzieś tam, więc nie zdziwcie się :) Mam nadzieję, że znajdą się jacyś zainteresowani tematem!
Także no... Ja się cieszę, Nate się cieszy, Alicia się cieszy, więc chyba jest okej :D I teraz oby wszystko poszło tak samo dobrze aż do końca... i jeszcze później. Trzymajcie kciuki!
Do następnego!
Aga