Zacznę od tego, że po siedmiu miesiącach ogarnęłam, że przecież mogę sobie ustawić dwie klawiatury w laptopie - amerykańską i polską - i nie mam problemu z pisaniem polskich znaków. Trochę nad tym siedziałam, bo generalnie to słabo znam się na tego typu rzeczach, ale w końcu się udało. Lepiej późno, niż wcale, nie? Teraz tylko muszę się od nowa przyzwyczaić do pisania polskich literek...
Tematem dzisiejszej notki jest bardzo fajne miejsce, leżące jakieś 45 minut na południe ode mnie. Miasto nazywa się Pine Mountain (pisałam już o tej miejscowośći przy okazji Callaway Gardens - KLIK), a miejscówka to Wild Animal Safari (KLIK). Jeśli mieszkacie w Georgii lub okolicach, to zabierzcie tam swoje dzieci! Będą zachwycone.
Miejsce to dzieli się na dwie części. W pierwszej jeździ się po rezerwacie, gdzie jest sporo zwierząt, które łażą sobie po prostu bez żadnych klatek i witają się z ludźmi, wsadzając głowy do aut... Przy kupnie biletów (my zapłaciliśmy w sumie $76 - dwie dorosłe osoby + 4letnie dziecko) dostaje się też torebki z pokarmem, którym można karmić zwierzaki. Można jechać swoim samochodem, jeśli ktoś nie boi się, że karoseria zostanie porysowana, lub że wszystko będzie obślinione (sprzedają tam ręczniki do wycierania ewentualnej śliny zwierząt). Można też wsiąść do autobusu z grupą innych ludzi, ale to bez sensu, bo to taki szkolny autobus, czyli okna są wysoko i właściwie żadnego zwierzaka nie można nawet pogłaskać. Inną opcją jest wypożyczenie jednego z ich aut, ale na to trzeba czekać zazwyczaj godzinę-półtorej, a jak jest sezon wakacyjny, to nawet dłużej.
Druga część, to takie małe zoo, czyli zwierzęta w zagrodach i klatkach. To podobało mi sie mniej, bo jak widziałam, jak strasznie małe klatki miały małpy, wilki lub ryś, to złapałam się za głowę.
Tak czy siak, było bardzo fajnie. Mnie i Nathanowi się podobało, a Alicia to w ogóle była zachwycona :). Chciałam zrobić jakieś fajne zdjęcia, ale ciężko, bo te zwierzęta nie są najlepszymi modelami i zmieniają pozycje trochę za szybko ;).
Na początek filmik, do którego przeniesiecie się, po kliknięciu na obrazek poniżej, a później parę zdjęć... Filmik nagrałam, bo już się wkurzałam, że mi te ich głowy tak szybko latają i nie mogę zrobić fotki. Przynajmniej tu coś wyszło!
Dostałam kolejną małpkę od Alicii ;).
To jest dziwne zwierzę... "Zedonk" czy też "zonkey" od "zebra" i "donkey".
Połączenie zebry i osła.
Gdzieś tam był też "liger", czyli "lion" i "tiger" - krzyżówka lwa i tygrysa.
Ale nie zrobiłam zdjęcia, bo za szybko się przemieścił i nie zdążyłam.
I tak sobie byczki odpoczywają tuż przy drodze.
Auta, które można sobie wypożyczyć.
Ah, ten długi język :P.
Nawet sobie nie wyobrażacie, jak okropny był ten smród, gdy ten oto osobnik
powyżej otworzył pysk... Prawie umarłam tam, siedząc obok.
Świnki trzy :D.
Jedyny, który chciał mi pozować!
Shetland pony - kuc szetlandzki.
Słodziak!
Tak bardzo zrelaksowane i zadowolone alpaki.
"Old MacDonald had a farm..." - kojarzycie piosenkę?
To owłosienie! Cudo.
Do tej rurki można wrzucać jedzenie dla nich. Małpy, jako dość inteligentne
stworzenia, zaglądają do środka albo łapią rurkę łapami i potrząsają,
w oczekiwaniu na to, aż ktoś w końcu wrzuci chrupki.
Do następnego!
Aga
PS. Czy są jakieś konkretne tematy, o których chcielibyście przeczytać na moim blogu? Program au pair, życie w Ameryce, ja, host family albo cokolwiek? Jeśli macie coś takiego, o czym chętnie byście poczytali lub macie jakieś pytania, to dajcie znać :).
PS. Czy są jakieś konkretne tematy, o których chcielibyście przeczytać na moim blogu? Program au pair, życie w Ameryce, ja, host family albo cokolwiek? Jeśli macie coś takiego, o czym chętnie byście poczytali lub macie jakieś pytania, to dajcie znać :).