Słowem wstępu niech będzie to, że jestem wegetarianką, co oznacza, że nie jem żadnego mięsa, jak na pewno wszyscy z Was wiedzą. Ludzie czasami zadają mi pytanie: "skoro jesteś wegetarianką, to pewnie jesz ryby, bo potrzebujesz białka, prawda?". Otóż nie! Po pierwsze, nie lubię ryb. Po drugie, ryby to też mięso! Po trzecie, wszystkie potrzebne witaminy i minerały znaleźć można w innych produktach. Ryby i inne mięso nie są jedynym źródłem białka. Mogę też pójść o krok dalej i powiedzieć, że mam w sobie coś z weganina. Weganie to ludzie, którzy nie tylko nie jedzą mięsa, ale również nie używają nic, co jest pochodzenia zwierzęcego. Nie jedzą jajek, żadnych serów, nie używają bawełny, miodu, kupują ciuchy w specjalnych sklepach dla weganów... U mnie nie jest to aż tak estremalne, bo to, co mnie z nimi łączy to głównie fakt, że nie piję krowiego mleka. Nie kupuję też jajek i sama ich nie używam, ale gdy np. idę do restauracji i zamawiam coś, to nie proszę o wywalenie jajek lub sera, bo czasem jest to zwyczajnie niemożliwe. 100% weganką nie jestem i nie chcę być.
No, to teraz przejdźmy do meritum...
Przypuszczam, że wielu z Was, którzy pomyślą o amerykanskim jedzeniu, na myśl przychodzą hamburgery, frytki, litry Coca-Coli, chipsy i słodycze. Gdy jakiś czas temu zapytałam Nathana, jak myśli, co jest tradycyjną amerykańską potrawą, złapał się za głowę i powiedział:
"I don't know... cheesburgers". Zapewne na niektórych stronach przeczytać będziecie mogli jakieś "tradycyjne przepisy", ale niestety prawda jest taka, że nie istnieje coś takiego, jak "tradycyjna kuchnia amerykańska". Spowodowane jest to tym, że ten kraj jest olbrzymi i ludzie z Nowego Jorku żyja zupełnie inaczej, niż ci z Texasu. W Nowym Meksyku na przykład króluje wołowina, natomiast na Florydzie owoce morza. W całych Stanach, a przypuszczam, że głównie na południu, mnóstwo jest restauracji meksykańskich (gdzie w ekstramalnych przypadkach ciężko dogadać się po angielsku, np. w Nowym Meksyku), azjatyckich i włoskich. Jest tu tyle imigrantów z całego świata, że właściwie każda narodowość wnosi coś swojego, a Amerykanie to zwyczajnie modyfikują według swoich upodobań. Kilka popularnych tu rzeczy, z którymi też może Wam się ten kraj kojarzyć, to: mięso z bawoła - "buffalo wings" (btw, bawół jest bardzo często maskotką różnych drużyn sportowych), cornbread (nie jest to typowy chleb, raczej przyjmuje formę muffinek lub zwykłego ciasta), kanapka z dżemem i masłem orzechowym, makaron z serem - glownie w dziecięcym menu w restauracjach, grube naleśniki (pancakes), brownies, słodkie ziemniaki w różnych formach (uwielbiam frytki ze słodkich ziemniaków!) oraz oczywiscie indyk na Thanksgiving. Jeśli wrzucimy to wszystko do jednego worka, to możemy go podpisać trzema słowami:
niezdrowo, tłusto i tucząco. Dodatkowo, po przyjeździe tutaj, wszystko mi się pozmieniało i mam wrażenie, że moje ciało nie jest specjalnie z tego zadowolone. Staram się jeść tak, jak w Polsce, ale nie jest to aż takie łatwe, jak się wydaje. Co nie zmienia faktu, że da się w ogóle nie przytyć, na co ja jestem najlepszym przykładem. Trzeba znać umiar po prostu. Wiem, że nie byłabym w stanie przerzucić się całkowicie na to ich jedzenie, bo mój żołądek i wątroba by się zaczęły buntować.
W dzisiejszej notce pokażę Wam, co możecie znaleźć w sklepach spożywczych i za ile, przykładowe dania z restauracji, co my mamy w domu oraz co ja jem.
Jedną z pierwszych większych różnic jest rozkład posiłków w ciągu dnia. Tzn. Amerykanie jedzą śniadania, potem lunch i wieczorem obiad. Ja przyzwyczajona byłam do śniadania, drugiego i małego śniadania, obiadu, przekąski i kolacji. Starałam się jeść co trzy godziny. Tutaj śniadanie jest rano, potem w południe lunch i duuuuży obiad ok. 18-19.
Inną różnicą jest to, że o wiele więcej i częściej jada się w restauracjach tutaj, niż w Polsce. Często jest tak, że wychodzi się "na miasto" codziennie, ale czasami np. tylko w weekendy. Wiadomo - ile ludzi, tyle upodobań.
To teraz streszczenie "amerykańskiego menu"...
Zacznijmy od najprzyjemniejszego, czyli
PRZEKĄSKI! Ciasta, ciasteczka (brownie, omnomnom!), chipsy, cukierki, orzeszki, krakersy... Wiadomo, wszystko i nic. Co chwilę słyszę pytania w stylu: "Aga, you want a snack?". Alicia bardzo lubi wszelkiego rodzaju czekoladę... Z tych takich rzeczy, których nie dostaniemy raczej w sklepach w Polsce, to będą np.: Hershey's, Reese's, Whoppers, miętowe precelki w polewie czekoladowej, Oreo w milionach różnych smaków, Milky Way w ciemnej czekoladzie...
Migdały w różnego rodzaju polewach i z różnymi dodatkami.
Co ze mną? Ja raczej nie opycham się czekoladą, ale takie rzeczy, które ja bardzo lubię sobie czasem zjeść, to chipsy ze słodkich ziemniaków (solone lub naturalne), chipsy marchewkowe, chipsy z niebieskiej kukurydzy, owoce. Bardzo lubię solone pistacje! Zdarza mi się oczywiście zjeść też trochę słodkiego, a jakże! Jeśli mam na coś ochotę, to zazwyczaj jem jakieś ciasto, muffinka czy lody.
"cornbread"
Śniadanie - zazwyczaj jedzone w wersji na ciepło.
KAWA. To po pierwsze. Nie wiem, jak u Was, ale ja tu zauważyłam, że bez kawy nie ma poranka. Oczywiście wiadomo, że są wyjątki, ale generalnie jak mijam rano Starbucks, to widzę sznurek aut w drive thru, a i w środku nie jest lepiej. Ciepła herbata nie jest tu zbyt popularnym napojem.
Płatki śniadaniowe. Widzieliście pewnie w filmach nie raz mnóstwo kartonów z płatkami poustawianych na półkach, czyż nie? Tak jest naprawdę. Kilka/kilkanaście różnych rodzajów płatków, w zależności, na co ma się ochotę w danej chwili.
Pancakes z przeróżnymi dodatkami. Bita śmietana, syrop klonowy, syrop kukurydziany, owoce, masło... Do tego często jajka sadzone lub jajecznica i bekon, jeśli ktoś chwilowo nie ma większej ochoty na samo słodkie. Ktoś zapytał mnie jakiś czas temu w komentarzach o jakiś przepis... Cóż, Amerykanie zazwyczaj kupują w sklepie gotową masę, do której dodają wodę czy tam mleko i tyle. Rzadziej robią to po swojemu, a jeśli już, to używają do tego mąkę, mleko, jajka, cukier i sól. Nie wiem, w jakich proporcjach, ale sporo przepisów znaleźć można w internecie. Zapytałam Margie, czy ma jakiś przepis, którego używa i właśnie w odpowiedzi usłyszałam, że kupuje gotową masę, co mnie zdziwiło, bo ona ogólnie sporo gotuje. No ale wracając... Czasem dodaje się też do nich smażone ziemniaki, zazwyczaj takie starte na tarce. Ziemniaki na śniadanie... Serio. Ale to głównie w restauracjach takie combo, bo przecież komu by się chciało robić to samemu rano, nie ;)?
Kanapki z masłem orzechowym i dżemem, zazwyczaj winogronowym... MASAKRA. Słodkie jak nie wiem co, w dodatku ze słonym posmakiem (masło orzechowe), ale cóż, ludzie to lubią. Czasem, zamiast dżemu, dodaje się do masła banany. Wszystko oczywiście na białym chlebie tostowym. W ogóle wszystkie kanapki są 'z przykryciem', nigdy nie widziałam, żeby ktoś miał kanapkę bez drugiej kromki chleba położonej na pierwszą. Więcej o chlebie nieco później.
Gofry! Dodatki takie same, jak przy okazji pancakes.
Tosty francuskie, czyli chleb tostowy, który smaży się w przygotowanej wcześniej masie jajeczno-mlecznej. Często z owocami, bitą śmietaną, cynamonem.
Na górze po lewej strony ten "placek" to właśnie starte na tarce, smażone ziemniaki.
* źródło: menu restauracji śniadaniowej "ihop"
Nazwa to skrót od "international house of pancakes".
Ja jem głównie jakieś płatki śniadaniowe, owoce, tosty z serkiem wiejskim i miodem, kanapki z serem żółtym, ogórkiem i pomidorem... Jest tutaj kilka miejsc, gdzie można kupić jakieś normalne jedzenie, więc korzystam. "American cheese", to ja nie wiem, co to jest, ale tego się jeść nie da! Wolę więc pojechać ciut dalej i kupić normalny, żółty ser Gouda czy tam Brie i jeść coś, co smakuje jak jedzenie ;). Czasem, jak nie mam za bardzo czasu, to wrzucam do tostera małe tościki z nadzieniem (zazwyczaj truskawkowym, ale czasem zdarza mi się jeść i jabłkowe), a w międzyczasie robię kawę, którą piję codziennie rano. Zazwyczaj najłatwiej dostać kawę w kubeczkach do ekspresu lub w torebkach, niczym herbata. Zdziwiłam się trochę, jak zobaczyłam te torebki pierwszy raz. Nie wiem, czy jest to w Polsce, ale jeśli tak, to nie widziałam. Gdy na śniadanie jadę do jakiejś restauracji, to zamawiam zazwyczaj pancakes lub gofry. Proszę wtedy o owoce i podwójną porcję bitej śmietany :D.
Płatki u nas po wywaleniu kilku pustych pudełek ;).
Masło orzechowe.
Lunch
Jedzony około godz. 12-13, najczęściej "na mieście".
Zazwyczaj coś na szybko, jeśli ludzie wychodzą z pracy, by coś zjeść. W takich przypadkach bardzo często są to sporej wielkości kanapki (głównie w bagietkach) lub wrap, czasem sałatki, ale to akurat widuję zazwyczaj u tych "businesswomen", które dbają o linię ;). Zazwyczaj dodatkiem jest mała paczka chipsów (prawie zawsze można sobie to wybrać), frytki albo ciastko z kawałkami czekolady ("chocolate chip cookie"). Do picia kolorowe napoje, rzadko soki - zazwyczaj jakieś gazowane, słodkie świństwo.
Jeśli jest się w domu, to takim lunchem jest zapewne np. "macaroni and cheese", czyli makaron zapiekany z sosem serowym. Bardzo popularne danie w menu dziecięcym. Poza tym, wszelkiego rodzaju mrożonki, których w żadnym domu na pewno nie brakuje. Czasem sama znajdę coś w miarę dobrego, ale generalnie jest to rzecz, którą sama sobie kupię, bo jak miałabym zjeść coś, co kupiła Margie (wiecie, przyzwyczajenie i w ogóle), to zapewne leciałabym na samym chlebie z wodą... Wróć! Na samej wodzie, bo i chleba nie da się tu jeść, ale, jak już wspomniałam, o chlebie później.
Zazwyczaj strzelam w jakieś kanapki, a moim ulubionym miejscem jest "Which Wich" (drugie słowo to skrót od "sandwich"), gdzie można sobie samemu stworzyć to, co się chce. Nie chodzę tam jednak non stop, bo wszystko może się znudzić. Czasem jem jakieś sałatki. Najczęściej lunch jem na mieście. Gdy jednak jestem w domu, to robię sobie jakieś kanapki, które oczywiście znacząco różnią się od tego, co można znaleźć w restauracjach, zupę pomidorową (z puszki)... Przyznaję, że zdarza mi się czasem zjeść też jakąś mrożonkę, bo jednak mam już kilka takich sprawdzonych rzeczy.
Kanapka z karczochami, mozzarellą, pesto, dressingiem włoskim,
prażonymi orzechami nerkowca, prażoną cebulką, pomidorami i szpinakiem.
Yummy!
* Which Wich
Coś, co smakuje i wygląda jak kurczak, ale nie ma w sobie w ogóle mięsa.
Znaleźć można też oczywiście zdrowsze produkty! Jaki to ma jednak
sens, skoro wszystko wkłada się do mikrofali?
Obiad
Godzina ok. 18-19, czyli największy posiłek na koniec dnia, co niektórym, np. mi, wydawać się może nieco bez sensu. Sama jednak wsiąkłam w to i bardzo często po obiedzie jem też deser. Np. wczoraj zjadłam najbardziej czekoladowe ciasto, jakie w życiu dane mi było próbować. I wcale nie czuję się winna, żeby nie było! Bardzo mi smakowało :).
Ciężko tutaj napisać coś konkretnego, jakby tak wziąć pod uwagę fakt, że większości obiadów nie je w domach, a w każdej restauracji jest obszerne menu, z którego można wybrać przeróżne rzeczy. Na pewno jednak popularne są tu steki. Ludzie mówią, że są "najlepsze na świecie", ale ja oczywiście nigdy nie próbowałam i nigdy nie spróbuję, więc nie wypowiem się w tym temacie. Często, jako dodatek, je się ubite ziemniaki, frytki, sałatkę.
Makaron, pizza i wszelkiego rodzaju inne potrawy, które znaleźć można w restauracjach włoskich.
Jedzenie meksykańskie, czyli np. burrito - również bardzo popularne miejsca tutaj.
Jako przystawki, bardzo popularne są krewetki, przygotowywane w bardzo różne sposoby, ale o tym również nie wypowiem się dokładniej, bo nie jadam nic takiego.
Jeśli chodzi o mnie, to zależy. Jeśli jestem w jakiejś restauracji, to najczęściej jest to włoska, meksykańska lub tajska. Lubię np. "butternut squash ravioli" albo pieczony bakłażan z makaronem. W meksykańskiej jem wegetariańskie buritto (pieczarki, cebula, szpinak, pomidory, sałata, ogórek - pyszka!), a w tajskiej no to jakieś nudle czy ryż z warzywami.
Jeśli jestem w domu, to zazwyczaj jem z rodzinką. Wtedy na stole mamy jakieś warzywa (bardzo często brokuły, słodkie ziemniaki, ogórki, pomidory), makaron (zazwyczaj w sobie pomidorowym lub czosnkowym), jakiś ryż... Sporo rzeczy się już przewinęło przez mój talerz, więc szczegółowo tutaj nie opowiem. Zdarza mi się też zjeść wegetariańskiego burgera z frytkami ze słodkich ziemniaków.
* Zdjęcie z internetu (Chili's) - frytki z normalnych ziemniaków, ale burger bez mięsa :).
Czy wiesz, że...
1. Amerykanie mają jakąś godzinę przerwy w ciągu dnia pracy i mogą sobie wyjść gdzieś, żeby zjeść lunch?
2. Jedzenie w restauracjach w Stanach jest tańsze niż w Polsce?
3. W prawie każdej restauracji (do tej pory spotkałam się tylko z jedną, w której tego nie było) dzieci dostają kolorowanki i kredki?
4. Woda do picia zawsze jest za darmo i dostaje się tyle dolewek, o ile się prosi? Właściwie często nie trzeba nawet prosić, bo kelnerki chodzą i dolewają, gdy widzą, że w szklance jest już mniej, niż połowa. Zazwyczaj darmowe dolewki dotyczą również zimnej herbaty (btw, słodkiej herbaty nie da się tu pić - sam cukier!).
5. Jeśli popołudniu jestem w domu, to jemy wszyscy razem obiad? Jeśli mnie nie ma, to oni jedzą ;). Margie gotuje codziennie, chyba że ktoś wpadnie na pomysł, by gdzieś wyjść. Czasem robi bardzo dobre rzeczy sama z siebie, w sensie że wszystko przygotowuje sama i w ogóle. Najczęściej jednak przynajmniej połowa jest daniem gotowym, a jedynie jakieś tam dodatki dorzuca sama. Generalnie na stole zazwyczaj jest 4-5 różnych rzeczy. Zawsze przygotowuje również deser.
6. Chleb smakuje tu zupełnie inaczej niż w Polsce? Nie wiem, jak oni to robią, ale te chleby tutaj, to są jak takie gąbki do mycia... Serio. Pomijam fakt, że w ogóle się nie psują, lężąć po dwa tygodnie! Są w takim samym stanie, jak przy zakupie. Przecież normalny chleb po dwóch dniach powinien być suchy, nie? Dlatego nie jem tego typowego, białego chleba tostowego. Wolę raczej, jak już wspomniałam, pojechać trochę dalej i kupić świeży chleb, który normalnie się starzeje, bo przynajmniej wtedy wiem, że nie jem jakiejś samej chemii.
Tylko kawałek półki z chlebem. Ten świeży, który ja kupuję, kosztuje mniej więcej $3,50.
7. Łatwo znaleźć w sklepach "Polish pierogies" oraz "Polish sausage".
8. Popularnym napojem w restauracjach jest "słodka herbata". Według mnie, nie da się jej pić, bo to sam cukier! Dostępna jest oczywiście niesłodzona oraz pół na pół.
Na zdjęciach z supermarketu znajdują się ceny produktów - widać je lepiej oczywiście po powiększeniu fotki. Aktualny kurs dolara, to jakieś 3,15zł, więc możecie sobie obliczyć, ile co kosztuje mniej więcej. Pamiętajcie, że Amerykanie z reguły zarabiają więcej :).
I taka ciekawostk nie związana z jedzeniem...
W Georgii są niedźwiedzie. Parę dni temu jeden z nich wszedł do domu jakiegoś kolesia! Zawału bym chyba dostała. Miało to miejsce w mieście o nazwie Augusta, czyli jakieś 2 godziny drogi ode mnie, na wschód od Atlanty.
Druga ciekawostka to fakt, że prawie zabiłam dziś jelenia, bo mi wbiegł prosto pod koła. Zdarza się tu bardzo często, czasem przebiegają przez środek autostrady! Masakra. W całym swoim życiu nie widziałam tylu martwych zwierząt, jak przez te kilka miesięcy mojego pobytu tutaj.
Do następnego!
Aga