W związku z tym, że mieliśmy tu długi weekend, straciłam poczucie czasu. Wczoraj byłam pewna, że była niedziela, a tu dzisiaj już wtorek! W dodatku dzisiaj mamy 2 września, czyli dwa dni temu wybiło mi 300 dni w Stanach. Kto by pomyślał, że to tak szybko zleci!
Długi weekend spowodowany był Labor Day, który wypada zawsze w pierwszy poniedziałek września i obchodzony jest oficjalnie od 1884 roku. Jest to amerykańskie Święto Pracy. Ludzie wtedy nie siedzą raczej w domach, a wszędzie organizowane są przeróżne atrakcje tak dla dzieci, jak i dla dorosłych. Jedyny minus jest taki, że wszędzie jest mnóstwo ludzi... Ja na żadną paradę nie poszłam, ale zrobiłam coś innego.
Ci, którzy czytają mojego bloga, na pewno znają już Callaway Gardens, bo pisałam o tym miejscu już parę razy. W weekend organizowali tam "Sky high hot air balloon festival", więc wybraliśmy się w trójkę, by sobie popatrzeć. Pierwsza opcja przewidywała pojechanie tam w ciągu dnia, ale skończyło się na tym, że dotarliśmy tam późnym popołudniem, co może było i dobre, bo temperatura osiągnęła 44,4 stopnie Celsjusza. Lekki skwar. Jeśli chodzi o same latające balony, to byłam zawiedziona. Myślałam, że będzie ich więcej, że wzniosą się trochę do góry czy cokolwiek. A tu się okazało, że było ich tylko kilka, stały cały czas na ziemi, a co chwilę tylko zapalali je, by ludzie mogli porobić zdjęcia. Te balony, którymi można było sobie "latać", wznosiły się na wysokość może 3. piętra, więc żadna atrakcja. Ale ludzi było mnóstwo! Ogólnie rzecz biorąc było fajnie, ale lekko się zawiodłam.
Ostatnio wybrałam się z Nathanem na obiad do jednej z moich ulubionych restauracji. Tym razem było bardzo dużo ludzi i związane było to zapewne z długim weekendem, więc przydarzyła się nie lada okazja do obserwowania innych. Tym razem zwróciłam uwagę na pewnego pana, który siedział sobie sam bardzo blisko, tyłem do nas, lekko z boku. Wyglądał na ponad 80 lat, schludnie ubrany, bardzo miło zwracał się do kelnerki. Patrzyłam na niego jakiś czas, aż w końcu po kilku minutach wpadła mi do głowy pewna wizja. W związku z tym, że nie znałam tego pana, mogłam sobie jedynie wyobrazić, jak wygląda jego życie. I wiecie, co sobie wyobraziłam? Pomyślałam, że możliwe, iż przychodził do tego miejsca ze swoją żoną, która teraz już nie żyje. On jednak nie chciał zrezygnować z tej ich małej tradycji, więc dalej chodził w to samo miejsce tego samego dnia, myśląc sobie o kobiecie, którą kochał, i której nie było już przy nim. Wspominając jednocześnie stare czasy i zastanawiając się, co on właściwie będzie robić po powrocie do pustego już domu. Tak bardzo utożsamiłam się z tymi uczuciami, że aż się popłakałam. Być może ten pan miał żonę, która czekała na niego w domu; może się pokłócili i był zadowolony, że mógł sam pójść do restauracji i odpocząć; a może całe życie był singlem... Wszystkie opcje są możliwe, ale ja wyobraziłam sobie właśnie tę najgorszą, że żona zmarła i on teraz został sam, smutny i nie widzący sensu życia...
W ostatni weekend września lecę do Chicago wreszcie. Już tyle czasu odkładałam ten wyjazd, że tym razem postanowiłam w końcu kupić bilety i naprawdę tam zawitać. Tak też się stało. Z Atlanty lecę sama, a na miejscu spotkam się pewnie z jakimiś polskimi au pairkami i nie tylko. Gdyby ktoś miał ochotę się trochę poszlajać po mieście, to dajcie znać!
A mój nastrój? Cały czas taki sam. Ciężko mi to wyjaśnić, ale jakoś nie potrafię się tak szczerze cieszyć z niczego, a przecież mam tyle powodów do radości. Mam wrażenie, że nie ma to sensu, bo za chwilę coś się stanie i znowu będę zła, smutna lub zawiedziona albo w ogóle wszystko razem. Mam kryzys. Ale nie, nie jest to żaden homesick, bo w ogóle za domem nie tęsknię i nie chcę tam lecieć. To raczej coś innego. Skomplikowana sprawa... Prześlijcie mi trochę energii albo czegokolwiek, bo już nie mam siły tak ciągnąć.
I tym negatywnym tym razem akcentem kończę dzisiejszą notkę. Kolejny post z tej co dwutygodniowej serii postaram się opublikować w czwartek, ale w związku z tym, o czym pisałam na początku, że straciłam poczucie czasu, nie wiem czy się to uda. Jeśli nie, to dopiero w następny czwartek. Stay tuned!
Do następnego,
Aga
PS. Maroon 5 w Atlancie w lutym!!!!!
Długi weekend spowodowany był Labor Day, który wypada zawsze w pierwszy poniedziałek września i obchodzony jest oficjalnie od 1884 roku. Jest to amerykańskie Święto Pracy. Ludzie wtedy nie siedzą raczej w domach, a wszędzie organizowane są przeróżne atrakcje tak dla dzieci, jak i dla dorosłych. Jedyny minus jest taki, że wszędzie jest mnóstwo ludzi... Ja na żadną paradę nie poszłam, ale zrobiłam coś innego.
Ci, którzy czytają mojego bloga, na pewno znają już Callaway Gardens, bo pisałam o tym miejscu już parę razy. W weekend organizowali tam "Sky high hot air balloon festival", więc wybraliśmy się w trójkę, by sobie popatrzeć. Pierwsza opcja przewidywała pojechanie tam w ciągu dnia, ale skończyło się na tym, że dotarliśmy tam późnym popołudniem, co może było i dobre, bo temperatura osiągnęła 44,4 stopnie Celsjusza. Lekki skwar. Jeśli chodzi o same latające balony, to byłam zawiedziona. Myślałam, że będzie ich więcej, że wzniosą się trochę do góry czy cokolwiek. A tu się okazało, że było ich tylko kilka, stały cały czas na ziemi, a co chwilę tylko zapalali je, by ludzie mogli porobić zdjęcia. Te balony, którymi można było sobie "latać", wznosiły się na wysokość może 3. piętra, więc żadna atrakcja. Ale ludzi było mnóstwo! Ogólnie rzecz biorąc było fajnie, ale lekko się zawiodłam.
Taki deszcz to fajna opcja, gdy jest mega upał!
Balon z konstytucją USA - oczywista oczywistość :).
Wczoraj pojechaliśmy wszyscy razem, łącznie z Margie, do parku wodnego w Six Flags. I tu też byłam lekko zawiedziona, bo spodziewałam się, że będzie więcej atrakcji, a miałam wrażenie, że nad Lake Lanier (KLIK) było więcej zjeżdżalni, niż w Six Flags. No nic tam, tak czy siak było fajnie. Nie wiem czemu, ale strasznie lubię te baseny, w których imitują fale i zawsze tam mam najwięcej zabawy. W sumie żałuję, że nie poszłam do tego basenu raz jeszcze przed tym, jak wróciliśmy do domu, no ale trudno się mówi. Jeszcze kiedyś będzie okazja!
omnomnomnom!
A mój nastrój? Cały czas taki sam. Ciężko mi to wyjaśnić, ale jakoś nie potrafię się tak szczerze cieszyć z niczego, a przecież mam tyle powodów do radości. Mam wrażenie, że nie ma to sensu, bo za chwilę coś się stanie i znowu będę zła, smutna lub zawiedziona albo w ogóle wszystko razem. Mam kryzys. Ale nie, nie jest to żaden homesick, bo w ogóle za domem nie tęsknię i nie chcę tam lecieć. To raczej coś innego. Skomplikowana sprawa... Prześlijcie mi trochę energii albo czegokolwiek, bo już nie mam siły tak ciągnąć.
I tym negatywnym tym razem akcentem kończę dzisiejszą notkę. Kolejny post z tej co dwutygodniowej serii postaram się opublikować w czwartek, ale w związku z tym, o czym pisałam na początku, że straciłam poczucie czasu, nie wiem czy się to uda. Jeśli nie, to dopiero w następny czwartek. Stay tuned!
Do następnego,
Aga
PS. Maroon 5 w Atlancie w lutym!!!!!
Poleciałabym sobie do Chicago jeszcze raz !
ReplyDeleteCo do Labor Day...moi hości jak zwykle się wyróżniają bo cały dzień siedzieli w domu, a ja pracowała normalnieee :/
Zapraszam! :P
DeleteAaa no to faktycznie trochę inaczej!
Doskonale Cię rozumiem i to co czujesz poniekąd też, chociaż sama zazwyczaj nie wiem co sama czuję :P mam na myśli to, że ostatnio pomimo, że wszystko się u mnie dobrze układało złapała mnie jakaś dziwna chandra, ciągle chce mi się wyć i nawet nie wiem czemu. Czasami mam ochotę pozabijać się z hormonami :P Tak więc głowa do góry i trzeba się starać żeby takie chwile jak najrzadziej się pojawiały :)
ReplyDeleteW sumie to troszkę to jest pocieszające, że nie jestem osamotniona z tym, chociaż lepiej by było, gdybyśmy obie miały lepsze nastroje ;).
DeleteŚwietnie cię rozumiem... Do rzadkości należą sytuacje, kiedy jestem z czegoś zadowolona... Cały czas do oczu cisną mi się łzy i nie jestem w stanie nad tym zapanować... Ale w moim przypadku wielki udział ma w tym tęsknota i wyrzuty sumienia.
ReplyDeleteCiesz się każdym dniem, bo czytając regularnie twoje posty, mogę powiedzieć, że zdecydowanie masz czym... Przed tobą kolejny wspaniały rok ;D
Aaa, no to faktycznie... Tęsknota potrafi zdołować, to fakt. U mnie to nie to, ale rozumiem, bo znam to uczucie :/
DeleteAga ... a myślałam, że to tylko mi się tak zdarza by gdzieś sobie po prostu usiąść i poobserwować ludzi, zastanawiając się nad możliwymi scenariuszami pod tytułem 'jak dana osoba znalazła się w tym miejscu' i próbując odpowiedzieć na serię pytań dlaczego/kto/gdzie/kiedy.
ReplyDeleteWzruszyłaś mnie, poważka :-)
Hej, głowa do góry. Ja też zauważyłam, że coś mnie ostatnio tak zaczęło brać. I jestem zła na siebie, bo przecież w przeciągu ostatnich miesięcy doświadczyłam/doświadczam więcej niż przeciętna jednostka stąpająca po ziemiach polskich.
Wiesz ... mi się wydaje, że jest to związane z tym, że realizujemy swoje marzenia praktycznei każdego dnia i chyba już nie ma dla nas rzeczy niemożliwych .. :-)
Nie, zdecydowanie nie tylko Tobie! Czasami do głowy wpadają naprawdę ciekawe historie, bo każdy człowiek jest zupełnie inny, a skoro nie wiemy o nich nic, to możemy sobie wyobrazić cokolwiek.
DeleteTak to czasem jest, że jakaś zwykła, mała rzecz potrafi wyprowadzić nas z równowagi.
Może i masz rację! Bo taka prawda - nie ma rzeczy niemożliwych.
Już jak zaczęłam czytać Twojego posta to zauważyłam, że coś z Tobą nie tak! W sensie, jakaś niezadowolona, przygnębiona itd.
ReplyDeleteKobito!! Spełniasz marzenia, ciesz się wszystkim co masz, bo masz wiele! I pewnie wiele więcej niż nie jeden w Polsce (czyt. ja xD)
Ale nieee.. ja wcale nie narzekam! Wiem, że przyjdzie i na mnie czas! Nie ma opcji, że nie.. choć czekanie jest dobijające.
Serio... spójrz na to wszystko z pozytywnej strony, przynajmniej się postaraj, bo potem będziesz żałowała, że Cię tyle ominęło! ;)
Oh, to aż tak widać od początku?! Nieźle.
DeleteNie no ja wiem, że tak jest. Ale czasami są takie momenty, kiedy, tak szczerze mówiąc, nie obchodzą mnie zupełnie inni ludzie i po prostu skupiam się na tym, co się ze mną dzieje. I chociaż wiem, że jest tyyyyyle pozytywnych rzeczy, które się dzieją w moim życiu, to nie potrafię obudzić się z uśmiechem i zasnąć wraz z nim. No ale wierzę, że się to zmieni, dzięki za dobre słowo ;).
Festiwal balonów a balony w ogóle nie latają pfff (aż polskie cebulactwo dopowiada "U nas to przynajmniej latają!") xD Oczywiście żartuje, bo widok niesamowity i tak :)
ReplyDeleteRozczuliła mnie Twoja relacja z restauracji o tym panu... Też tak czasami robie, albo próbuje marnie dedukować, ale moje emocje pozostają niewzruszone w takich momentach.
A co do nastroju: to nie dobrze! A tak bardziej rozwijając (;) to mam czasami dokładnie to samo, w większości jest to spowodowane tym że odczuwam brak czegoś, zazwyczaj ruchu czy po prostu zmian w swoim życiu. Nie chce się bawić w psychologa, ale może też jest to spowodowane czymś podobnym, czy rutyną... Spróbuj poszukać jakiegoś "lekarstwa" :)) Życzę Ci jak najszybszego powrotu do świetnego humoru, z całego serducha! I tak btw. może to coś da chociaż w jakimś tys. ułamku.... Dzisiaj otwierając dosłownie z 15 zakładek z blogami i postami do nadrobienia, Twój który akurat otworzyłam jako jeden z ostatnich, od razu przesunęłam na początek bo się nie mogłam doczekać przeczytania notki ;) Pozdrowionka!
Hahaha "u nas przynajmniej latają" :D
DeleteWiesz, co mi Nathan powiedział i co ma ogromny sens dla mnie? Powiedział, że te uczucia, o których ja wtedy mówiłam apropos tego pana, to były moje uczucia. To nie było coś, co on czuł, bo ja przecież nie wiedziałam, więc wyobrażałam sobie i może trafiłam na coś, co ja doświadczyłam i dlatego tak mnie to dotknęło.
Możesz mieć rację co do rutyny, bo jest kilka rzeczy, które bardzo chciałabym zrobić, ale nie mogę i nie jest to spowodowane brakiem czasu, a bólem kręgosłupa, co oznacza, że niewiele mogę poradzić w chwili obecnej :/
Noooo uśmiechnęłam się po przeczytaniu tego! Miło mi :)
Taka chandra zdarza się, kiedy jednak pomimo pozorów szczęścia na zewnątrz w środku czuje się, że coś jest nie tak. Może być też przeczuciem tego, co wydarzy się w przyszłości, ale tę opcję, wziuuuuuu, wymazujemy. Może po prostu nie jesteś spełniona zawodowo i potrzebujesz jakiegoś wyzwania? Może tęsknisz jednak za czymś? Może boisz się, że wybierając zamykasz się na inne możliwości, a wcale nie jesteś pewna, czy to co wybrałaś to jest właśnie TO?
ReplyDeleteTaaak, wymazujemy!
DeleteZ ręką na sercu mogę powiedzieć, że to, co sobie wybrałam i na co się zdecydowałam, to jest właśnie TO, czego bardzo chciałam. Tutaj nie mam żadnych wątpliwości :).
Pomijajac cała twoja notke chciałabym Ci zadac inne pytanie. A mianowicie czy to jest dozwolone ze Ty jestes ze swoim hostem? Bo sie tak wlasnie zastanawiam czy nie jest czasem tak ze jak agencja sie dowie to czy nie jest to zlamanie jakiegos regulaminu czy co? ;d Pytam tylko z ciekawosci bo uwazam ze naprawde swietnie razem wygladacie ;)
ReplyDeleteSpędziłam baaaardzo dużo czasu na szukaniu informacji na ten temat... Czytałam przepisy na stronach amerykańskich i polskich, regulaminy, umowy. Szukałam nawet podobnych historii! Sama byłam ciekawa oczywiście, chciałam wiedzieć coś więcej. Ale nie znalazłam ŻADNEGO zapisu na ten temat NIGDZIE. Jeśli złamalibyśmy jakąś zasadę, to byłaby to zasada niepisana, a co za tym idzie, coś, na co żadne z nas się nie zgodziło i o czym nie zostaliśmy poinformowani ;).
DeleteDzięki!
Hej! Nominowałam Cię do Liebster Blog Award u siebie http://blondynkapodrozuje.blogspot.com/2014/09/liebster-blog-award.html
ReplyDeleteA tak w ogóle, jak będziesz w lutym w Atlancie, możemy się wybrać na kawę (:
Muszę ogarnąć, co to w ogóle jest, więc za moment zajrzę na Twojego bloga! :)
DeleteI'll check your blog out :)
ReplyDelete"nie potrafię cieszyć się z niczego".. Czytam Twój blog po kolei od początku, więc nie wiem czy już o tym pisałaś, ale przypomniał mi się temat, o którym chętnie bym przeczytała, gdyby wyszedł spod Twojej ręki ;) Otóż bardzo często zdarza mi się mieć podły nastrój, kiedy brak mi radości i motywacji. Jednak nalazłam na to jakąś receptę. Kiedy zdam sobie sprawę z tego, że rzecz którą muszę wykonać, albo sytuacja, w której się znajduję to jeden z nieuniknionych etapów dążenia do celu, lub czasem po prostu etapów życia, to wtedy mam nieco więcej siły, żeby pokonywać przeciwności, nawet jeśli istnieją one tylko w mojej głowie (często martwiąc się lub denerwując, kręcimy sobie rzeczy przesadnie, które tak na prawdę mogą nigdy nie zaistnieć). Poza tym w pewnym momencie zaczęłam być zła na siebie, że tracę piękne dobre dni tylko dlatego, że mam złe nastawienie albo jakąś słabość. Dlatego każdego takiego dnia staram się stanąć obok siebie i zdystansować się i robię wysiłek i WYBIERAM być radosną i widzieć rzeczy w lepszym świetle, dostrzec dar życia i to, że w tym samym momencie miliony ludzi uważałoby moje położenie za szczyt marzeń, bo przecież tyle obok jest cierpienia i zawsze za mało docenia się to, co ma się zapewnione. To mnie podnosi na duchu i sprawia też, że jestem bardziej wdzięczna. Nawet jeśli nie poprawi mi to nastroju, to zawsze poprawia moją postawę, nastawienie.
ReplyDeletePozdrawiam! Kasia
Chętnie coś o tym napiszę! Wspominałam już chyba o ogólnym wyrażaniu smutku i tak dalej w którymś z postów, ale tam tylko lekko dotknęłam to, o czym chciałabyś poczytać. Dzięki za podrzucenie pomysłu! Wykorzystam :)
Delete