Monday, October 7, 2013

"Ma pani wizę!"

Uh, oh, udało się! Właściwie to poszło prościej, niż myślałam, że pójdzie. Boże, siedzę nad tą notką już 10 minut i właśnie piszę dopiero trzecie zdanie... Jakoś nie mogę się ogarnąć! M.in. oczywiście ze względu na dzisiejszą wizytę w ambasadzie, ale nawet ogólnie jakoś tak wszystko mi się teraz układa (odpukać!). I wyjazd, i życie prywatne, i ogólnie mam naprawdę spoko humor, więc chodzę po ulicach z uśmiechem na twarzy. Ale dobra, notka o wizie, więc zacznę od początku, a na resztę jeszcze przyjdzie czas.

Rzecz, która mnie zaskoczyła to fakt, że w ogóle się nie denerwowałam! Ok, chwilę stresu, walącego serca i trzęsących się rąk przeżyłam w momencie, gdy konsul powiedział "proszę chwilę poczekać" i odszedł na kilka minut, zostawiając mnie przy tym okienku z myślą, że coś jest nie tak. W szybie widziałam, że ludzie się przyglądają... Poza tym, byłam naprawdę spokojna. 

Wsiadłam sobie do autobusu o 7:52, więc pod ambasadą byłam 8:22, a umówiona byłam niby na 9:30. Przy drzwiach stał tylko jeden pan, który wszedł od razu, gdy podeszłam i dosłownie sekundę po tym weszłam i ja. Zostawiłam koleżance torebkę z telefonem i wszystkimi innymi rzeczami i weszłam, po czym musiałam szybko wrócić, bo w torebce został też... paszport. Razem z ochroniarzem zaczęliśmy się śmiać z tego. Był problem ze znalezieniem mnie na liście, bo mnie na niej nie było, co było spowodowane tym, że umawiałam się w piątek wieczorem, a w weekend to wiadomo, że te wszystkie urzędy są pozamykane i nic nie działa... No, przechodząc przez bramkę musiałam wyciągnąć nogawki spodni z butów, a tak poza tym, to wszystko poszło mega sprawnie. Podeszłam do drugiego stolika, pan zapytał o cel podróży, ja że "au pair", on się uśmiechnął i powiedział, że "ok, zapraszam w lewo i na dół". 

Tutaj też wszystko poszło bardzo sprawnie. Stanęłam w krótkiej kolejce, która rozluźniła się po dosłownie paru minutach i podeszłam do miłej i uśmiechniętej pani w jednym z okienek. Ona też zapytała o cel podróży, więc odpowiedziałam i od razu dostałam kilka kartek z moimi prawami w Stanach, które zaczęłam czytać. Pani coś tam porobiła na komputerze, później odciski palców (myślałam, że wystarczą wskazujące, a tu się okazało, że wszystkie palce trzeba zeskanować!), numerek i do drugiej części pomieszczenia. 

Miałam numer 41, przede mną było 25 osób i 3 czynne okienka. Powiesiłam płaszcz na wieszaku i usiadłam na krześle, po czym dokończyłam czytanie tych kartek. Jak skończyłam, to poobserwowałam trochę ludzi i posłuchałam, co tam mówią. Jedna kobieta mówiła tak głośno, że wiem, iż chciała polecieć do Stanów na Boże Narodzenie, była tam już trzy razy, a jej koleżanka, Bożenka, dostała wizę niedawno, więc chciałaby polecieć z nią. Jakiś chłopak chciał polecieć na spotkanie z jakimś zespołem, ale nie wiem, z jakim, bo tego już nie usłyszałam, a szkoda, bo ciekawa jestem. Nie wiem czy oni wizy dostali, czy nie, ale wiem, że za mną była Rosjanka, która niestety wizy nie otrzymała i aż zanosiła się od płaczu. Najlepszy był facet, który chciał polecieć do syna, który przebywa obecnie w Ameryce. Powiedział konsulowi, że niedawno jego żona starała się o wizę, ale jej nie dostała. Konsul pytał o tego syna i co ten jakże ogarnięty koleś powiedział? Prawdę, czyli to, że syn jest tam nielegalnie i podał nawet jego adres, po czym dodał: "no ale on za rok będzie miał obywatelstwo". Haha, dobre to było, bez kitu. Oglądałam też sobie filmiki, które puszczali na telewizorku obok miejsca, w którym siedziałam. W jednym z nich ambasador wyraził nadzieję, że rozmowa wizowa będzie miłym przeżyciem. W sumie mogę powiedzieć, że ja to tak właśnie odbieram.

Wyświetlił się numer "A041", więc wstałam i podeszłam do, nie ukrywając, bardzo przystojnego, młodego pana. Uśmiechnęłam się, on odpowiedział tym samym, po czym podałam dokumenty. W ciągu całej wizyty w ambasadzie potrzebne mi były tylko trzy rzeczy: paszport, potwierdzenie złożenia wniosku online oraz ten dokument, określający gdzie lecę, jaka wiza i w ogóle (zapomniałam, jak się nazywa). Miałam milion innych rzeczy, ale nic się nie przydało. Konsul zapytał, w jakim celu lecę, więc odpowiedziałam, że jako au pair, a on na to "ah, oczywiście". Rozmawiałam z nim tylko po polsku, a chłopak chwilę wcześniej mówił po angielsku, więc się zdziwiłam, ale dobrze w sumie. Miał zabawny akcent - lubię, jak Amerykanie mówią w naszym języku. 

O co pytał? 
Najwięcej mówiłam o mojej pracy tutaj w Warszawie. Pytał, od kiedy tam pracuję; co dokładnie robię; czy mi się podoba; czy potrafię tańczyć salsę (jak powiedziałam, że salsy nie umiem, ale hip hop tak, to się zaśmiał i powiedział, że hip hop podoba mu się bardziej); czy w 'mojej' szkole tańca pracują też Kubańczycy, czy tylko Polacy... 
Zapytał, czy podróżuję po Europie. Gdy powiedziałam, że tak i nawet często, to zapytał gdzie byłam. Opowiedziałam więc, po czym usłyszałam, że we wniosku nic o tym nie ma, ale dobrze wiedzieć.
Pytał oczywiście, co będę robić po powrocie oraz na ile chcę jechać do USA. Powiedziałam, że na pewno wrócę do pracy, bo moja szefowa powiedziała, że zawsze będę mile widziana, a lecę na pewno na rok ;).
Zapytał, czy byłam kiedyś w Ameryce. Wypytywał też o to, czy ktokolwiek z mojej rodziny był tam kiedyś lub czy ktokolwiek ma/miał wizę albo czy była kiedyś jakaś odmowa, o której wiem. Na wszystkie pytania odpowiedziałam "nie", co było oczywiście prawdą. Powiedział wtedy: "to dobrze".
Pytał, gdzie pracuje mój ojciec i czy mam rodzeństwo. Gdy powiedziałam, że mam siostrę, to zapytał ile ma lat, co myśli o moim wyjeździe, czy nie będę za nią tęsknić i czy nie chciałabym, żeby też poleciała. Powiedziałam, że oczywiście będę, ale przecież jest internet i w ogóle, a poza tym ona nie chce wyjeżdżać z Polski nawet na rok.
Jeśli chodzi o Host Family, to zapytał, iloma dziećmi będę się opiekować (zdziwił się, gdy powiedziałam, że tylko jedną dziewczynką), gdzie będę mieszkać, jak ich znalazłam oraz czy są to Polacy, czy Amerykanie i czy byli kiedyś w Polsce.
Zapytał też oczywiście, dlaczego chcę lecieć tam właśnie jako au pair i słuchał uważnie mojej długiej odpowiedzi. Ciekawe, czy zrozumiał każde słowo, bo ja mówię dość szybko. No ale nie dopytywał o nic, więc luz.
Zapytał również, czy mam jakichś znajomych w Stanach. Powiedziałam tylko o koleżance, która mieszka w Meksyku, czyli blisko, ale w samej Ameryce to nie. Przyznam Wam, że to jedyna odpowiedź, gdzie troszeczkę minęłam się z prawdą, bo nie wspomniałam nic o znajomych, których tam jednak mam. No ale stwierdziłam, że to nic wielkiego, a lepiej nie ryzykować.
Ten moment, kiedy się zestresowałam, bo odszedł i czekałam parę minut był wtedy, gdy zapytał, gdzie lecę. Dodał "Kalifornia, tak?", a gdy odpowiedziałam, że 'Kalifornia? Nie, Georgia!', to powiedział, żebym chwilę poczekała. Wydaje mi się, że chodziło o to, że w tym jednym dokumencie jest adres AuPairCare, a ich siedziba mieści się w San Francisco i myślę, że po prostu się pomylił tutaj. Dopiero później na to wpadłam, bo wtedy to jednak automatycznie dłonie zaczęły mi drżeć. Dobrze, że tam przy okienku leciało jakieś zimne powietrze skądś, bo inaczej byłoby mi mega gorąco ze stresu - chwała temu, kto to wymyślił! Jak wrócił, to zaczął coś mówić, ale nic nie słyszałam, więc mu to powiedziałam, a on się zaśmiał i po włączeniu mikrofonu, powiedział: "Boże, zapominam o tym przycisku!". Od razu się rozluźniłam, bo jego nastawienie nie mówiło nic negatywnego, więc doszłam do wniosku, że wszystko jest ok.
Nie pytał w ogóle ani o moje doświadczenie w opiece nad dziećmi, ani o tę broszurę, którą dostałam wcześniej.
No, także pan popisał coś na komputerku, wpisał coś tam na moim wniosku, po czym spojrzał na mnie i powiedział, że poprosi o odciski czterech palców lewej ręki. Gdy wykonałam to polecenie to usłyszałam zdanie, którego nigdy nie zapomnę: "ma pani wizę", po czym powiedział, że do odbioru będzie w ciągu pięciu dni, ale zapewne już pojutrze będę mogła ją odebrać i dodał: "o, wszyscy wybierają Annopol!". Ja też to miejsce do odbioru wybrałam, bo nie chciało mi się sprawdzać, gdzie jest Wirażowa, a wiem, że na Annopol jeżdżą tramwaje haha Teraz właśnie sprawdziłam sobie Wirażową i okazało się, że jest trzy razy bliżej. No trudno, Polak mądry po szkodzie ;).
I tyle. Konsul powiedział, że życzy mi powodzenia, po czym podziękowałam mu ładnie i odeszłam. Gdy podchodziłam do wieszaka z kurtkami, to widziałam tylko, z jaką ciekawością ludzie patrzyli. Też tak wcześniej na innych patrzyłam w sumie. 
Ciekawostką niech będzie to, że wszystkie płaszcze i kurtki były albo czarne, albo ciemno brązowe/granatowe, a mój jasno zielony i w dodatku rozkloszowany na dole :D. Fajnie, nie lubię być taka, jak wszyscy.

Gdy wyszłam i podeszłam do Magdy z uśmiechem na ustach, kolejka była już spora. Także tutaj rada dla innych - jeździe jak najwcześniej, żeby nie czekać w tłumie.

Powiem Wam, że nawet fajnie było :D. Nie spodziewałam się, że to wszystko tak pozytywnie pójdzie. Trochę się obawiałam, że trafię na jakiegoś buca, a okazało się, że konsul był mega sympatyczny, a tego, że będę się z nim śmiała, to już w ogóle się nie spodziewałam!
Cała wizyta tam, od momentu wejścia do chwili wyjścia, trwała 1 godzinę 10 minut.

17 comments:

  1. a sama rozmowa długo trwała? i cała była po polsku?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dość długo chyba. Tzn. nie jestem w stanie powiedzieć, ile minut mogło to trwać.. Jakoś straciłam poczucie czasu i nawet zegarka nie miałam. Ale przypuszczam, że może tak z 10 minut. Jak siedziałam i czekałam na swoją kolej, a później odchodziłam już od okienka, to stwierdziłam, że byłam jedną z osób, które stały najdłużej.
      Tak, cała rozmowa była po polsku :).

      Delete
    2. Naprawde rozmowa z konsulem byla po polsku? ;D

      Delete
    3. Naprawdę! Nie powiedziałam ani jednego zdania po angielsku, on zresztą też. Trochę się zdziwiłam, bo jednak spodziewałam się rozmowy po ang właśnie, zwłaszcza po tym, jak czytam różne blogi i w ogóle. No ale może konsul, na którego trafiłam, lubi mówić po polsku i dlatego, nie wiem :D

      Delete
  2. a jak ktoś jest sam to gdzie może zostawić torebkę? za przypilnowanie się płaci?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Od razu na przeciwko, po drugiej stronie ulicy jest fotograf, który robi też za przechowalnię toreb/plecaków/itp. Nie jest w żaden sposób związany z ambasadą, ale niezłą kasę trzepie na tym, bo non stop ktoś do niego idzie. Za przechowanie jednej rzeczy bierze 10zł. Za to telefon zostawić trzeba u ochroniarza już w ambasadzie.

      Delete
  3. haha, Aga wciagnela mnie ta notka do tego stopnia, ze sobie wyobrazilam te Bozenke!

    Gratulacje i zobaczysz, teraz wszystko bedzie SUPER :))))

    ReplyDelete
    Replies
    1. Haha no, ja oczami wyobraźni widziałam ich wspólną wycieczkę :D.

      Dzięki :)))

      Delete
  4. Łaaaa gratuluję i zazdroszczę! Mówiłam że dasz radę! :*
    I fajnie z tą rozmową po polsku trafiłaś.

    ReplyDelete
  5. Noo! Wiedzialam ze latwo pojdzie :D teraz nic innego nam nie pozostaje, tylko spakowac cale zycie w 23kg i fruuuu :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Pakowanie to będzie najtrudniejsza część tego wszystkiego :P

      Delete
  6. Ja chyba, czekając na Ciebie, przejęłam cały Twój stres :D Ale fajnym doświadczeniem było obserwowanie przez prawie 1,5h tej kolejki zestresowanych i skupionych ludzi.

    ReplyDelete