Thursday, July 3, 2014

Paryż i Warszawa - relacja z mojej krótkiej "eurotrip"!

UWAGA! To będzie bardzo obszerna notka, zawierająca sporo zdjęć... Dużo szczegółów - tych mniej i bardziej przydatnych, ciekawostek z tego, co się działo i parę info a'propos zasad działania progamu au pair, przejścia przez kontrolę graniczną, itp.
Lojalnie ostrzegam :).

***

Pamiętacie może, jak na samym początku mojej historii wspominałam, że Nathan powiedział, że jednym z powodów, dla których chciał au pair było to, by więcej podróżować z Alicią? Chodziło głównie o to, że jak jedzie gdzieś z pracy, to wiadomo, że nie może jej zabrać, bo kto by z nią siedział w ciągu dnia? W domu też nie zawsze chce ją zostawiać. Fajnie więc było mieć kogoś jeszcze, kto mógłby też się wybrać i pomóc przy okazji. 
Niedawno wspominałam Wam, że padł pomysł, by polecieć gdzieś na jakiś urlop, tylko nie za bardzo był pomysł, gdzie. Alicia nie miała oczywiście żadnych konkretnych życzeń, więc ogarnięcie celu padło na nas. W pewnym momencie zadźwięczało mi coś w głowie i palnęłam: Warszawa! Przypomniałam sobie bowiem, że miało być tam spotkanie fanklubu Filipa, który, jak już wszyscy wiecie, założyłam i konsekwentnie prowadzę. Miało się ono odbyć 28 czerwca, więc idealnie wszystko by się złożyło. Całą sprawę bardziej podsycał fakt, że co chwilę kolejni fanklubowicze zadawali mi pytania w stylu: "Aga, będziesz na spotkaniu?" albo pisali teksty typu "bez ciebie to nie to samo!!!". W pewnym momencie zaczęło mi się robić przykro, że mnie nie będzie. Tym bardziej, że za rok nie polecę (musiałabym odnowić wizę i w ogóle - więcej formalności), a później to nie wiem, co będzie, więc nie wybaczyłabym sobie, gdyby mnie teraz nie było... 
Nathan nie miał nic przeciwko, ale w pewnym momencie powiedział, że nie opłaca nam się lecieć tam na tak krótko, a też bez sensu siedzieć w Warszawie ponad tydzień (fakt), więc może polecielibyśmy jeszcze gdzieś... A później usłyszałam: "może zabierz swoją siostrę!". Pomysł, który został zrealizowany, wyglądał następująco: 21 czerwca mieliśmy samolot z Atlanty do Paryża z przesiadką we Frankfurcie. Na miejscu mieliśmy być 22 i wtedy też, na lotnisku, mieliśmy spotkać się z moją siostrą. Dwa dni później mieliśmy lecieć na południe Francji, a dokładnie do Nice, by pobyć trochę nad morzem. 26 czerwca mieliśmy wrócić do Paryża, by 27 wsiąść w samolot do Warszawy. Powrót do Atlanty mieliśmy 30 czerwca. W sumie 9 dni w Europie.
Wszystko wiedziałam od dawna i nawet, jak Wam pisałam w którejś tam notce coś, że "zaczynam żałować, że nie będzie mnie na spotkaniu", to już wiedziałam, że będę. Za każdym razem, gdy ktoś pytał o moją obecność - kłamałam. Czasem były momenty, kiedy prawie się wygadałam, ale ogólnie wcale nie było mi ciężko utrzymać tę tajemnicę! I dobre było to, że moja siostra też potrafi trzymać język za zębami, co bardzo pomogło.

Nie wszystko poszło jednak tak, jak miało pójść...

Zaczęło się od tego, że po stawieniu się na lotnisku, 10 minut przed zamknięciem bramek, Nathan zorientował się, że... zapomniał paszportów! Nie wziął ani swojego, ani Alicii. No takiego fejspalma strzeliłam, że pojęcia nie macie. Spoko, wsiadłam więc w samolot sama, a oni wsiedli w inny następnego dnia i dołączyli dwa dni po moim przylocie. Spędziłam więc dwa dni ze swoją siostrą. Spotkałyśmy się na lotnisku, ale udało nam się znaleźć dopiero po dwóch godzinach poszukiwań! Telefon mi nie działał, tzn. nie mogłam dzwonić, mogłam wysyłać tylko smsy. Jej skończyła się kasa na karcie, więc w końcu spotkała jakiegoś Polaka mieszkającego w Paryżu, który pozwolił jej zadzwonić do mnie. Babka w informacji nie pozwoliła mi zadzwonić do niej, ale ogłosiła na całe lotnisko, że "siostra czeka na ciebie przy informacji". Oczywiście po francusku, przez co ręce mi opadły, bo wyraźnie jej powiedziałam, że nie znamy francuskiego. W ogóle uzyskać pomoc u Francuzów, to rzecz, która graniczy z cudem. Oczywiście nie mówię, że wszyscy tacy są, ale generalnie nie lubię tych ludzi, no niestety.

Inną sprawą było to, że zaginął mój bagaż. Moja walizka w zebrę, którą kupiłam po to, by z daleka ją było widać! No po prostu załamałam się równo, bo miałam tam połowę mojej szafy (w końcu leciałam na tydzień, nie?), laptop i aparat. I tak, wiem, że mogłam to włożyć do podręcznego. Nie zrobiłam tego jednak, więc najadłam się stresu. Kobieta w informacji powiedziała: "proszę się nie martwić, pani bagaż został najprawdopodobniej we Frankfurcie i na pewno będzie dzisiaj, najpóźniej wieczorem". Mhm, jasne. Dostałam więc małą paczuszkę z koszulką do spania, szczoteczką do zębów i takimi tam... Później okazało się, że do 29 czerwca miejsce miał strajk kontrolerów ruchu lotniczego we Francji! Dzwoniłam tam codziennie po dwa razy i za każdym razem słyszałam: "dziś wieczorem". Walizka dotarła do naszego hotelu dopiero w środku nocy, dokładnie o 2:30, pięć dni później, chwilę przed tym, jak wylatywaliśmy z Francji.

Musiałam więc zrobić jakieś zakupy, bo ciuchów prawie w ogóle nie miałam przez ten cały czas. Pamiętacie, jak pisałam w notce o Waszyngtonie, że ktoś ukradł mi kartę bankową? No to dostałam kartę tymczasową z napisem "temporary card" i bez nazwiska, tylko z jakimś tam napisem, że jest to karta zastępcza za tą zaginioną czy coś tam, nie pamiętam już dokładnie. W każdym razie, chciałam zapłacić za ciuszki, daję babce kartę, a ona do mnie, że potrzebuje mojego dowodu albo paszportu. Powiedziałam jej więc, że mogę jej pokazać, ale to nic nie da, bo na karcie jest tylko mój podpis, bez nazwiska nigdzie indziej. I ta zaczęła do mnie, że ona mi nie może nic sprzedać, bo nazwisko na karcie nie zgadza się z nazwiskiem na moim dowodzie i prawie jazdy (podałam jej oba te dokumenty...), więc jej powiedziałam, że powtarzam, ten napis na karcie, to nie jest moje nazwisko! Kazała mi w ogóle złożyć mój podpis na jakiejś kartce, żeby sprawdzić, czy to ten sam charakter pisma. No serio? Miała dwa dowody z moimi podpisami i zdjęciami w ręku... I po tym znowu do mnie to samo - nie może mi sprzedać, bo nazwisko na karcie różni się od nazwiska na dowodzie. Mi już tam ciśnienie skoczyło i przyznaję, że zaczęłam się z nią kłócić, bo miałam wrażenie, że ona albo w ogóle nie słuchała, co do niej mówiłam, albo nie rozumiała ani słowa. W końcu, na szczęście, zaakceptowała mi kartę, więc nie skończyłam nago na ulicach Paryża ;).

Najpierw z siostrą spałyśmy w hotelu przy Moulin Rouge, po przylocie Nathana i Alicii przenieśliśmy się bardziej na południe, ok. 20 min od wieży Eiffla, a na dwie ostatnie noce przenieśliśmy się nieco za Paryż, 10 minut od Disneylandu. Aż żal ścisnął, że nie było czasu na to, by tam się pobawić, no ale trudno. Generalnie ja już byłam tak w samym Paryżu, jak i w Disneylandzie wcześniej, dokładnie w 2009 roku. Niby dawno,  a jednak wcale nie. Miałam wrażenie, że nic się nie zmieniło przez ten czas. Powiem Wam, że to miasto jest MEGA drogie! Zwłaszcza bilety na komunikacje miejską. Za trzy trzydniowe bilety na 5 stref (jedna strefa ma zazwyczaj 5 przystanków albo i mniej, no i nic się nie zobaczy, jeśli ma się bilet tylko na jedną; poza tym lotnisko było oczywiście w 5.) zapłaciliśmy w sumie 180 euro! To wychodzi jakieś $250, czyli podróż do Miami i z powrotem, kupując bilet wcześniej :P. No po prostu jedna wielka masakra. Polecieliśmy tam, bo było to marzenie mojej siostry, które chciałam spełnić :).

Przyznam, że podoba mi się to zdjęcie, a nie mówię tego często o moich fotkach :).



Z siostrą!




omnomnom!



Alicia powiedziała coś śmiesznego z tą poważną miną,
ale kompletnie nie mogę sobie przypomnieć, co to było...

Wymęczone w oczekiwaniu na lody :P.





Dorota :)


A tu macie foto z Paryża z 2009:
Co, jak co, ale uważam, że wyładniałam haha

Do Nice w końcu nie polecieliśmy. Głównie dlatego, że był ten strajk i trochę baliśmy się, że nie wrócimy na czas i później wszystko znowu by się zepsuło. Poza tym, ja nie miałam swojej walizki i musiałam na nią czekać. Nie chciałam zmieniać adresów non stop, bo w końcu poleciałaby nie wiadomo gdzie... No dlatego skończyło się samym Paryżem.

W Warszawie wylądowaliśmy w piątek, a spotkanie fanklubu było w sobotę. O moim przylocie wiedziały tylko trzy osoby - moja siostra, siostra cioteczna oraz koleżanka, która pomaga mi w fanklubie. W związku z tym, że nikt nie miał pojęcia, a nocleg mieliśmy w centrum miasta, trzeba było się ukrywać! Czyli taksówki, zamiast komunikacji miejskiej. Wybieranie raczej ustronnych miejscówek, zamiast spacerów po starówce... Wszystko zapięte było na ostatni guzik! I tak spotkałam jedną znajomą osobę, ale to na szczęście nie był ktoś "niebezpieczny", więc nadal byłam tak blisko, a jednocześnie tak daleko...

Sobota! Samo spotkanie ogarniałam na odległość... Począwszy od listy osób, które miały być obecne, poprzez załatwianie miejsca, odpisywanie na maile, aż po robienie składek i wykonywanie prezentu... Z jednej strony czerpałam z tego przyjemność, jak co rok, ale z drugiej tym razem zmęczyło mnie to bardziej. Głównie dlatego, że wszystko robiłam będąc kilka tysięcy kilometrów dalej i czasami różnica czasu sprawiała, że czegoś nie zrobiłam na czas. Mimo tego, że to "tylko" 6 godzin! Mogło być 9, jakby mnie wywiało do takiej Kalifornii na przykład. No i sama kwestia tego, że tutaj jestem wiecznie zajęta i nie byłam w stanie wszystkiego dopiąć sama. Całe szczęście, że miałam kogoś do pomocy, bo wszystko wyszło tak, jak miało wyjść, więc warto było :).
Plan był taki, że na miejscu ogarniać miały Dorota i Renata. Pierwszą częścią zawsze jest rozmowa. Żadne tam strzelanie pytaniami i odpowiedziami, tylko zwyczajna rozmowa w przyjaznej atmosferze. Zależało mi na tym od samego początku. Część środkowa, to wręczenie prezentu dla Filipa, co zawsze ja robiłam. I właśnie na tym momencie ja miałam wejść! Po zakończeniu rozmowy moja siostra miała wyjść po mnie na zewnątrz, po czym mieliśmy wejść do środka, ona pierwsza, ja za nią z prezentem. Sala wyglądała tak, że drzwi były na samym jej początku (bardzo odkrywcze, nie?), później cała sala z miejscem na publiczność do przejścia, na drugim końcu scena, na której ustawione były krzesła i właśnie tam odbywało się spotkanie. 
No więc... Spotkanie zaczęło się jakoś o 13, a my, tzn. ja, Alicia i Nathan, siedzieliśmy na ławce pod wejściem od ok. 14. Trzymałam kurczowo telefon w ręku i czekałam na jakiś znak, ale była taka cisza, że krew mnie zalewała. W ogóle nie wiedziałam, co się dzieje tam w środku. Przyznaję, że trochę się stresowałam tym wszystkim, bo tyle ludzi w środku, nikt nie miał pojęcia, że będę i w ogóle... Miałam tak po prostu wejść i się pokazać. Dziwnie. No ale oczywiście dałam radę!
Gdy weszliśmy do sali, nagle zapadła głucha cisza na moment, a dopiero po chwili zrobiło się głośno. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak fajnie było usłyszeć te krzyki i brawa! Niesamowite. Poprosiłam Renatę, by nagrała filmik, więc mogę też posłuchać, jak to wyglądało, gdy jeszcze nie wiadomo było na pewno, że to byłam ja... "Aga przyjechała? Aga?! Nie! Tak?! To Agnieszka?! O Boże!" :DDDDD I tak fajnie się czułam, jak ludzie podchodzili do mnie, by się przywitać, przytulić i w ogóle. Ah i oh!
Nie wiem jeszcze, co działo się w części pierwszej (przeczytam o tym w relacjach, które dostałam), ale druga przebiegła bardzo sprawnie i bardzo fajnie było w tym uczestniczyć. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że za rok mnie tam na pewno nie będzie. Mówiłam Wam już, że przedłużyłam program? Nie? No to mówię - jakieś nieco ponad dwa tygodnie temu przedłużyłam program na drugi rok. Mogłabym wyjechać sobie za granicę Stanów w czasie tego drugiego roku, ale najpierw musiałabym odnowić wizę, a nie chce mi się bawić w te wszystkie dodatkowe formalności. Pomijam to, że nie chcę wywalać na to kasy, no niestety :P. (Info w temacie au pair: nasza wiza wygasa dokładnie rok od daty wylotu do Stanów, którą macie podaną na niej; oznacza to, że po przedłużeniu programu, w trakcie drugiego roku, jest ona nieważna!; nie trzeba wracać do Polski, by starać się o jej odnowienie - można to zrobić w każdym innym kraju, tylko nie w Stanach - np. Kanada lub Meksyk.)
W ogóle rano Filip wysłał mi jakąś wiadomość i przy okazji zapytał, która była u mnie godzina. A ja ciągle musiałam udawać, więc kiedy po obliczeniu różnicy czasu wyszło mi, że odpisałabym ok. 4 nad ranem u mnie, postanowiłam poczekać i odpisałam dopiero nieco ponad dwie godziny później, bo 6:40 brzmiała lepiej. A siedziałam wtedy w hotelu 20 minut od niego ;). I tak to wyglądało przez cały ten czas!!
Po spotkaniu w grupie 15 osób pojechaliśmy sobie do Sphinxa pod warszawską Rotundą, by zjeść sobie jakiś obiad.
Jeszcze dodam, że prezent, jaki dla niego mieliśmy, to była fanklubowa książka kucharska. Zbierałam przepisy i później złożyłam wszystko w jedną całość. Wyszła więc taka książka z przepisami na ulubione dania fanklubowiczów. W sumie wyszło 117 stron, więc całkiem pokaźnie! 
Mam nawet nagrany filmik z samego wejścia, więc mogę sobie posłuchać to, czego nie słyszałam w drodze na scenę :).
Poniżej fotki ze spotkania... Poznajcie moich znajomych :)!

Wszyscy, którzy obecni. No, prawie... 
Plus jedna osoba po drugiej stronie obiektywu.


Alicia stwierdziła, że najlepsze miejsce dla kota, to moje ramię :).

Ja i Dorota, czyli fanklubowa fotografka i moja przyjaciółka :).

Z Filipem...

...i Alicią!

Domcia z miną męczennika :P, ja i Ola.

Jedyne moje zdjęcie z siostrą cioteczną z tego dnia...
Lepsze to, niż nic!

Zdjęcie, które zrobiła mi Alicia. Bardzo udane :D.

To również autorstwa Alicii!

Ola, Domcia, Agnieszka, ja, Ania i na górze Filip.

Magda, ja, Dorota

Aga w akcji! Czyli tuż po wejściu, chowając prezent za plecami.

UWAGA! Pokażę Wam moje zdjęcie z mojego pierwszego spotkania z Filipem, które zrobione było 5 lat temu. Trochę mi wstyd, ale w sumie już i tak wrzucałam je do internetu, a wiadomo, że co się raz umieści na necie, na zawsze już tam pozostanie!

Ludzie się zmieniają ;)!

Tego samego dnia, a raczej wieczorem, pojechałam też do szkoły tańca, w której pracowałam, by się przywitać. Po wejściu do środka, powiedziałam zwykłe "dzień dobry" i poczekałam, aż ktoś na mnie spojrzy. I znowu zobaczyłam taki szok w ich oczach! Marta aż mnie nie poznała na początku :D.

Marta, ja i Malwina, stojąca na krześle ;).

W niedzielę wstaliśmy razem i pojechaliśmy odwiedzić moją babcię, która mieszka godzinę drogi pociągiem od Warszawy. W jakim szoku była! Najpierw weszła Dorota z Alicią i babcia pomyślała, że moja siostra przyjechała z jakąś koleżanką i jej córką czy coś. Jak mnie zobaczyła, to najpierw zaniemówiła, później złapała się za głowę, a potem przytuliła mnie, mając łzy w oczach. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało, to było urocze!
Popołudniu zobaczyliśmy się jeszcze z Filipem. Potem pokazałam mojej amerykańskiej rodzince, gdzie mieszkałam, ale to tylko z zewnątrz, a później poszliśmy do parku, w którym rok temu nagrywałam mój filmik do aplikacji :). 

Jakby ktoś był zainteresowany - jest to park Przy Bażantarnii, na warszawskim
Ursynowie, pomiędzy stacjami metra Natolin i Kabaty. Oprócz parku linowego 
(dla dzieci i nie tylko) są też dwa sporych rozmiarów place zabaw. Polecam :).

Wieczorem spotkałam się jeszcze na chwilę z Martą (nie tą ze zdjęcia powyżej), która została porwana do zabawy przez Alicię, a później trzeba było się spakować... Przed lotem spałam tylko 3 godziny, ale w sumie na dobre mi to wyszło, bo później przespałam cały lot do Frankfurtu (znowu przesiadka) i później 5 godzin w samolocie do Atlanty. Na bilecie miałam miejscówkę E, czyli po środku, czego nienawidzę. Po pierwsze dlatego, że pomiędzy ludźmi, których nie znam (Nathan i Alicia mieli inne loty przez to, że zapomnieli paszportów - taniej wyszło oddanie tego, co ja miałam i kupienie nowej wycieczki w obie strony). Po drugie, jestem naprawdę wysoka, więc siedzenie w taki sposób przez 9 godzin jest torturą! Nie mogłabym nawet usiąść bokiem, bo przecież naruszałabym ich przestrzeń... Jeszcze przed boardingiem podeszłam więc do jakiejś kobiety i powiedziałam jej dokładnie to, co napisałam Wam wyżej. Zamieniła mi miejsca mimo tego, że cały samolot był zajęty! Widziałam, kto miał moje wcześniejsze miejsce - facet o wiele niższy ode mnie, więc nie cierpiał za bardzo raczej. Tak czy siak, miałam miejsce przy oknie tuż przy drzwiach ewakuacyjnych, a później nie było siedzeń, tylko łazienki, więc miałam jakieś 2m dla siebie, co wiązało się z tym, że spokojnie mogłam wyprostować nogi i siedzieć w takich pozycjach, o jakich mi się tylko zamarzyło.


Koleś na kontroli granicznej nieźle mnie zestresował... Zacznę od tego, że znowu czekałam 2 godziny w kolejce dla "foreign visitors". Nie stresowałam się w ogóle rozmową, która mnie tam czekała. Może też między innymi dlatego, że byłam strasznie zmęczona (btw, stewardessa powiedziała coś do mnie po angielsku, ale z tym niemieckim akcentem - leciałam Lufthansą - i ja byłam pół żywa i strzeliłam do niej "może pani powtórzyć po angielsku?", a ona do mnie "to był angielski"... jaki wstyd LOL), ale ogólnie wiedziałam, że nie będę miała problemu z przejściem, bo niby czemu miałabym je mieć? 

Zaczęło się normalnie, czyli pierwsze pytanie, jakie usłyszałam, brzmiało: "dlaczego przyleciała tu pani z Polski?". Odpowiedziałam. Później zadał mi kilka pytań na temat "host family". Zapytał, co robię i w ogóle, a ja nie chciałam się jakoś szczegółowo tu rozwodzić, więc powiedziałam, że "spędzam z Alicią cały dzień, gdy jej ojciec jest w pracy". On coś tam powiedział i jakieś dwie minuty później zapytał: "więc... spędzasz z nią cały dzień?" i ja wtedy takie OHO!, zbaczamy z bezpiecznej ścieżki... Powiedziałam więc, że nie cały, jakieś 7 godzin. Tak dla bezpieczeństwa. Później zapytał, co mam zamiar zrobić po zakończeniu mojego pierwszego roku. Normalnie powiedziałabym, że wracam do Polski, ale ja już przecież wysłałam papiery na przedłużenie i nie wiedziałam, czy mogłabym aż tak skłamać. Nie mam pojęcia, czy oni cokolwiek tam wiedzą, czy nie, ale wolałam nie ryzykować. Powiedziałam więc, że przedłużam na drugi rok. On zapytał "jak?", więc mu powiedziałam, jak to wszystko wygląda, jakie są zasady i w ogóle, a on do mnie wtedy: "nie wydaje mi się, żebyś mogła to tak zrobić". Ja tak na niego patrzę i takie WTF?! Zapytałam "dlaczego?", a on do mnie, że "musisz wrócić do Polski i odnowić wizę, żeby przedłużyć program". Oczywiście nie miał ani grama racji, bo nie musimy tego robić, ale to nie był najlepszy pomysł, by go pouczać, więc powiedziałam tylko: "o, naprawdę? Mam te informacje od agencji, ale zapytam jeszcze raz." Zadał mi też pytanie "kim jest Andrea?", a ja nie mam pojęcia, kto to jest... Jakaś kobieta z agencji. Obczaił to imię na moim formularzu (DS-2019 - trzeba to mieć, podróżując za granicę z tą wizą). Później jeszcze zapytał, czy chodzę do szkoły, więc mu powiedziałam, że tak i zapytał "do jakiej?". Jezu, pustka w głowie. Kompletnie zapomniałam, jak się moja uczelnia nazywa! On zapytał, ile czasu tam chodzę, to mu powiedziałam i on do mnie wtedy: "powinnaś pamiętać po takim czasie!". Na koniec zapytał, ile mam dolarów w gotówce, a ja nie wiedziałam, więc coś tam zmyśliłam, że około $200 (bezpieczna kwota) i wtedy oddał mi paszport i powiedział: "do widzenia!", i odeszłam. W dodatku on mówił tak straaaaasznie cicho, że non stop musiałam prosić, by powtórzył, czego naprawdę nie lubię robić.

Podsumowując...

Przyznam, że miałam dziwne problemy z językiem... A raczej ze zmianą języków! Często zaczynałam mówić do siostry po angielsku albo, jak czegoś od kogoś nie usłyszałam, to mówiłam "what?" zamiast "co?". Raz do Alicii powiedziałam jedno pełne zdanie po polsku. 
Btw, zabijcie mnie - jestem tu tylko 9 miechów, a polskiego używam tak, że zaczynam robić błędy!!!!! Muszę zaznaczyć, że ja bardzo lubię się z ortografią (konkursy ortograficzne, itp.) i zazwyczaj poprawiam innych ludzi, gdy widzę, jakie byki walą. A tu proszę, co się wyrabia...

Cieszę się, że nie musiałam tam zostać! Te 9 dni w Europie były zdecydowanie wystarczające, by utwierdzić się w przekonaniu, że nie mam zamiaru tam być, że to nie jest miejsce dla mnie, że to tutaj, w Georgii, czuję się lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej w Europie. Wszystko mnie denerwowało... Zaczynając od ponuraków na ulicach, przez hałas, miliony billboardów, bród... Wiem, że jestem tu bardzo bezpośrednia i zapewne wiele z Was dziwi się, że mówię coś takiego po zaledwie 9 miesiącach tutaj, ale... Naprawdę. NAPRAWDĘ dla mnie mieszkanie w Polsce byłoby największą porażką życia. Nie mówię, że nie lubię wszystkich Polaków! Co to, to nie. Lubię Was wszystkich na przykład :P. No ale wiecie, jak to jest... Dlatego odetchnęłam z ulgą po wyjściu z lotniska w Atlancie :).

To chyba tyle na teraz! 

Do nastęnego,
Aga

45 comments:

  1. Jaki fajny post! jest 24, a ja hamowałam swoje wybuchy śmiechu, żeby nie obudzić siostrzeńca! ;-) Niby tylko 9 dni, a takie przeżycia..
    Nawet nie wiesz jak bardzo się ciesze, że mogłyśmy się spotkać i poznać! ;-)
    Mam nadzieje, że to jeszcze kiedyś uda nam się powtórzyć!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Cieszę się, że Cię rozbawiłam :D.
      Również miło mi było się poznać!!!

      Delete
    2. żeby nie było, nie śmiałam sie z Ciebie! ;-) Najbardziej mnie rozbawiła rozmowa z tą Panią w języku angielskim! "Może Pani po Angielsku? to był angielski" hahahhahaha! Jak sobie to przypominam to sie śmieje! ;-)
      W ogóle super , że znalazłaś swoje miejsce na ziemi:)

      Delete
    3. Spoko! Nie pomyślałam tak :).
      Ehh... Daj spokój, tak mi było wstyd :P

      Delete
  2. Widze, ze wnioski po wizycie w Polsce mamy podobne ;) I zrozumie to ten kto przezyl to samo. Ja osobiscie uslyszalam hejty, ze bardzo sie zamerykanizowalam ; p

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tak, pamiętam, co napisałaś w swojej notce i mogę się podpisać pod tym rękami i nogami ;). Mi jeszcze nikt nic takiego nie powiedział, więc zobaczymy później :P

      Delete
  3. A ja bardzo bym chciała Cię poznać osobiście :)
    Alicia i Nathan mówili coś o Polsce? Jak im się podobało itp?
    Ja od zawsze mówię, że w Polsce mieszkać nie chce, aż się boję pomyśleć, co będzie jak wyjadę ;D Pewnie jeszcze bardziej utrwalę się w tym przekonaniu. Kiedy zaczynałam czytać o kolesiu przy kontroli, aż sama się zestresowała ;D
    Ile Twoja siostra ma lat?też planuje Au Pair?
    bardzo się cieszę, że tak Ci się powodzi ! :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Jak przylecisz, to się na pewno poznamy :).
      Nathan powiedział, że Warszawa podobała mu się bardziej, niż Paryż. On ogólnie nigdy nie mieszkał w dużym mieście, więc jakoś szczególnie zachwycony nie był ;).
      Moja siostra w sierpniu skończy 21, jest tylko 1,5 roku młodsza ode mnie. I nie, ona nie chce być au pair.

      Delete
  4. Super sprawa zrobić taką niespodziankę! :)

    ReplyDelete
  5. W pierwszej chwili jak zobaczyłam Filipa to se myślę czy moje oczy dobrze widzą? czy oby na pewno to ten Filip co myślę ;P pózniej zwątpiłam;D
    ale jak zobaczyłam to zdjęcie z przed kilku lat;P
    to mówiee...o takkk.. to Filip Bobek ;)
    Jak Wy sie wogóle poznaliście? oczywiście pozazdrościc takich znajomości ;)
    Ja również chciała bym Cie poznać,ale Au Pair już nie zostanę :(

    ReplyDelete
    Replies
    1. Poznaliśmy się przypadkiem. Założyłam jego fanklub i kilka dni później spotkałam go przypadkiem na ulicy, gdy spacerowałam z koleżanką :P. Tak to się wszystko zaczęło.
      Czemu "już nie"?

      Delete
    2. Nie no super!! ;-)
      Niestety w tym roku skończę 25 lat,a po drugie mam już męża.. więc z tego co mi wiadomo nie spełniam kryteriów..
      a Au Pair zawsze chciała być.. jestem na siebie zła, że nie uczyłam się języka wcześniej i nie zrobiłam tego;)

      Delete
    3. Aaaa... Rozumiem. No cóż, czasu nie da się cofnąć. Może coś innego wpadnie Ci jeszcze do głowy, kto wie :D

      Delete
    4. Dokładnie,czasu nie da się cofnąć..
      Mam plan pojechać do Ameryki na 'eurotrip' ;) jest trochę miejsc które chciała bym zobaczyć..
      ale potrzebuje osoby towarzyszącej albo przewodnika;P

      Delete
    5. Przewodnikiem to ja raczej nie będę, ale towarzyszką zostać mogę! ;)

      Delete
    6. oo było by super!! mieć osobę towarzyszącą która jest w Ameryce ;)

      Delete
  6. długi post, ale ciekawy! :) Fajnie wszystkich zaskoczyłaś;) hehe I super, że mogłaś pokazac kawałek Polski Nathanowi i Alicii:)
    Dziwi mnie tylko, że nie wspomniałaś nic o tacie...nie chcę być wścibska, nic z tych rzeczy!! Szanuję Twoja prywatność;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Cieszę się, że ciekawy!
      Mój ojciec nie wiedział, że będę. Zobaczył nas przypadkiem na ulicy, a teraz twierdzi, że mnie nie widział, co jest perfidnym kłamstwem. Takie życie, no cóż :).

      Delete
  7. Jejuu za każdym razem jak czytam Twoje posty... to sobie myślę, jak można mieć tak 'idealne' przygody :D świetna sprawa z niespodzianką, sama bym tak zrobiła :D i już widzę miny Twoich znajomych! Haha w ogóle pozazdrościć! :)

    ReplyDelete
  8. Tak już jest, że dżentelmenom z Południa zawsze bardziej będzie się podobała Warszawa niż Paryżew. Przypadek Nathana nie jest pierwszym a ni jedynym o jakim słyszałam. Jakby tej swojej sympatii nie argumentowali - wychodzi, że Warszawę wolą i już. Guess wny :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ja tam nie wiem, za pewne znajdzie się sporo osób, które pomyślą inaczej. Nathan powiedział, że w Warszawie jest o wiele taniej, czyściej, komunikacja miejsca jest "przyjemniejsza" i więcej ludzi mówi po angielsku :).

      Delete
  9. Fajna sprawa taka niespodzianka, kto wie może sama się szarpnę na wakacje w Polsce :D

    Boję się, że też nie będę umiała odnaleźć się w Polsce po powrocie, ale programu przedłużać nie planuję ze względu na studia. Chociaż zobaczymy jak to będzie. Zawsze można drugi raz wyjechać :P

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nooo nigdy nic nie wiadomo. Ja się już nauczyłam, że nigdy nie jesteśmy niczego pewni na 100%, dopóki się to nie stanie! Czasem wszystko się może zmienić :).

      Delete
  10. Hej Aga :)
    Dziekuje Tobie bardzo za odwiedziny mojego bloga :) i za komentarz rowniez dziekuje :) Twojego bloga odwiedzam od dłuższego czasu :) Bardzo ladne zdjecia z Paryza :) Super ze przyjechalas na spotkanie Fan Clubu :) fajna niespodzianka :)
    dodam Cie do linkow u siebie na blogu :)

    ReplyDelete
  11. Wybacz mi to bezpośrednie pytanie, ale ile masz wzrostu?:)

    ReplyDelete
  12. Zdjęcia z Paryża przypomniały mi jak bardzo tęsknię za tym miastem! Jedno z najpiękniejszych miast w jakich byłam. Cieszę się, że udało Ci się zrobić wszystkim niespodziankę i przylecieć do Warszawy. Fajnie, że Nathanowi podobała się Warszawa, ale wielu obcokrajowcom podobają się nasze miasta z tego co czytam na blogach :) Jej, strasznie się zmieniłaś w przeciągu tych kilku lat. Cieszę się, że wszystko idzie po twojej myśli - mimo nieprzyjemności jak kradzież itd. - ale najważniejsze to trzymać się pozytywnej myśli i dążyć do celu. Trzymaj się kochana :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. To prawda, wielu się podoba. Tylko Polacy narzekają xd. Ale to nie ma co się dziwić, bo typowy Polak nie może sobie pozwolić na wakacje i wszystko jest mega drogie, a jak przyjeżdża ktoś z zachodu, to wszystko jest na odwrót.

      Tak! Głowa do góry i do przodu! :D

      Delete
  13. Aleeeeeeee super post!!! :) Świetne przygody, może oprócz tego bagażu (Paryż a takie rzeczy! ;D). Świetna niespodzianka dla wszystkich, aż mi się buzia cieszyła jak czytałam! A tak wgl to pamiętam Twoje pierwsze zdjęcie z Filipem,gdzieś je widziałam w necie (właśnie...), pamiętam że to było na początku samego fan klubu jakoś! A i widziałam Cię chyba na zlocie "BrzydUli",tak mi się wydaje (stare czasy :D)!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Cieszę się i miło, że tak mówisz :D.
      Możliwe! Matko... Ale to było dawno!

      Delete
  14. Powiem ci jedno - jestes przesliczna!
    I tez czytam duzo blogow au-pair i ty chyba masz najlepszego hosta na swiecie. Swietny facet, zabiera was w rozne miejsca i nawet dostosowuje swoje wakacje, zeby Ciebie uszczesliwic. Ciesze sie bardzo, ze Ci sie trafila taka fajna rodzina :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ooo, dziękuję bardzo! :))
      Muszę przyznać, że też się cieszę. I to bardzo!

      Delete
  15. A więc przeczytałam całego Twojego bloga w jeden dzień! :)

    ReplyDelete
  16. Ha :) Teraz nietypowe pytanie - odpisałaś na mój środkowy komentarz? Nie pamiętam, który to był wpis :(

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tak, zawsze odpisuję! To chyba było tu -> http://aga-usa.blogspot.com/2014/02/los-angeles-san-diego-santa-monica-i.html :)

      Delete
  17. Filip Bobek ♥ wow, aż zazdro, że znasz go osobiście! :D

    ReplyDelete